Simone Thurber miała ukończony kurs douli (osoby zapewniającej rodzącej niemedyczne wsparcie), kiedy zdecydowała, że jej czwarte dziecko przyjdzie na świat z dala od szpitalnej aparatury, na łonie natury. W ciąży nie czuła się najlepiej, a jako 39-latka była ostrzegana przez lekarzy o ryzyku powikłań okołoporodowych. Mimo to chciała urodzić sama, w miejscu oddalonym od cywilizacji.
Oczywiście wielu ludzi było zaszokowanych moim pomysłem. Jako doula wiedziałam jednak, że sobie poradzę - mówi. Poza tym kobiety rodziły w takich miejscach przez tysiące lat i jakoś przetrwały.
Na miejsce wybrała australijski las deszczowy w Queensland w pobliżu Daintree. Kiedy poczuła, że zbliża się poród, wzięła piankową matę i weszła do lasu. Podczas porodu towarzyszyła jej cała rodzina, jej dzieci bawiły się w strumieniu, a partner drobiazgowo dokumentował akcję porodową. Po dwóch godzinach nastąpiło szczęśliwe rozwiązanie.
_**Słońce świeciło nad strumieniem, a ja trzymałam w ramionach zdrowe dziecko - wspomina. Kiedy wróciliśmy do znajomych, wypiłam smoothie z części łożyska.**_
Resztę zakopała w lesie, tak jak to kiedyś robiły Aborygenki...
Na pierwsze urodziny córki Simone postanowiła zrobić jej prezent, wrzucając film z porodu do sieci. Nie sądziła, że zdobędzie on taką popularność. Obejrzano go już 52 miliony razy (!). Chciałam po prostu podzielić się swoim doświadczeniem. Pokazać kobietom, że wszystko jest możliwe - tłumaczy. Choć nikogo nie namawiam do rezygnacji z opieki medycznej podczas porodu.
Simone podkreśla, że dostała wiele podziękowań od kobiet, które dzięki jej filmowi pokonały lęk przed porodem i uwierzyły w swoje siły. Nie zabrakło też jednak tych, którzy skrytykowały Australijkę za narażanie zdrowia i życia dziecka. Nie wszystkim podobał się też fakt, że upubliczniła tak intymne chwile. A Wy jak sądzicie?