Martyna Wojciechowska nie należy do gwiazd, które chętnie opowiadają o swoim życiu prywatnym w mediach. O ojcu jej córki, Jerzym Błaszczyku, wiadomo było niewiele - był rekordzistą w nurkowaniu głębinowym, znanym głównie fanom tego sportu. Jego związek z Wojciechowską zakończył się dość szybko, jednak rozstanie przebiegło spokojnie i bez publicznego prania brudów, tak lubianego przez celebrytów.
W lutym tego roku Błaszczyk zmarł w wyniku choroby nowotworowej, miał 46 lat. Wojciechowska skomentowała śmierć ojca swojej córki wzruszającym zdjęciem na Facebooku, które opatrzyła podpisem "Twój ukochany Wielki Błękit", jednak nie wypowiadała się na ten temat w wywiadach.
W rozmowie z magazynem Flesz Martyna zdobyła się jednak na wyznanie:
Tuż przed wyjazdem, w lutym, zmarł na nowotwór Jurek, czyli ukochany tata naszej córki Marysi. Dla nas obu to była potworna tragedia – przyznała. Plany wyjazdowe nie miały już żadnego znaczenia. W tak ekstremalnych sytuacjach robi się tylko jedno - jest się przy dziecku. Rzuciłam wszystko.
Podróżniczka opowiedziała też o swojej tropikalnej chorobie. Choć nie zdradza zbyt wielu szczegółów, przekonuje, że jest wyjątkowo rzadka i niespotykana w Polsce:
Trafiłam najpierw do szpitala zakaźnego w Poznaniu, konsultowałam wyniki badań za granicą. I mimo tych wszystkich poważnych przeciwności ciągle wierzyłam, że szybko stanę na nogi. Czuję się bezpieczna, choroba została "opanowana". Oczywiście czekają mnie jeszcze badania. To bardzo rzadka egzotyczna choroba, w zasadzie niespotykana w Polsce, na świecie też występuje sporadycznie.
Przypomnijmy, że Wojciechowska ogłosiła niedawno na swoim Facebooku, iż zawiesza na razie prace nad kolejnym sezonem Kobiety na krańcu świata i zamierza skupić się na powrocie do zdrowia: