Niedzielny wieczór był jedną wielką celebracją 75. urodzin Jacka Cygana. Najsłynniejszy polski tekściarz wcielił się w rolę prowadzącego, racząc zgromadzoną w opolskim amfiteatrze publiczność zabawnymi historiami i anegdotami ze swojego życia i bogatej kariery zawodowej. Co za szkoda, że pan Jacek był konferansjerem tylko tego dnia, bo luzem i charyzmą bił na głowę dużo bardziej doświadczonych w tej roli kolegów i koleżanki. A skoro i "Trzy ćwiartki Jacka Cygana", to i na scenie nie mogło zabraknąć naszych największych gwiazd, które oddały hołd artyście i wyśpiewały niezapomniane hity jego autorstwa. Wśród ich m.in. Grażyna Łobaszewska, Mietek Szcześniak czy Andrzej Seweryn. Do najcieplej przyjętych momentów należały z pewnością występy Majki Jeżowskiej i zaskakującego trio w składzie Piotr Cugowski, Marcin Januszkiewicz i francuski gwiazdor Garou.
Pojawiła się również wiele zawdzięczająca Cyganowi Edyta Górniak, ale w swoim stylu - zamiast celebrować jubilata - skupiła się na sobie i decyzji o pożegnaniu z opolskim festiwalem. Edyta, nie wszystko musi być o Tobie, a za kolejnym wykonaniem "To nie ja", które i tak nigdy nie dorówna temu najsłynniejszemu z Eurowizji, raczej nie będziemy tęsknić. Idealnym zwieńczeniem tego segmentu okazał się nieoczekiwanie Ralph Kamiński i brawurowo zaśpiewany hit "Jaka róża taki cierń". Ciary!
Druga część koncertu była z kolei hołdem dla Wojciecha Trzcińskiego, wybitnego kompozytora i producenta muzycznego. Jego utwory wykonywali m.in. Natalia Szroeder, Grzegorz Turnau czy Kasia Cerekwicka, a całość wzorowo poprowadzili, debiutując jednocześnie na opolskiej scenie, Grażyna Torbicka i Tomasz Raczek. Sporo wzruszeń zafundował też występ Ani Karwan, która zaśpiewała "Biały wiersz od Ciebie" Anny Jantar, a została zapowiedziana przez samą Natalię Kukulską, która tego wieczoru również popisała się bezbłędnym wykonaniem. Dużym zaskoczeniem (i to jak pozytywnym!) była też Roksana Węgiel w utworze "Staruszek świat", zaśpiewanym niejako w duecie z Jantar. Wysoki poziom wokalny, niezapomniane przeboje i ani grama festiwalowego kiczu - czy tak nie mogła wyglądać cała impreza?!
Ostatni dzień festiwalu w Opolu uratował jego honor?
Ostatni dzień festiwalu być może i uratował jego honor, ale nie ma złudzeń, że minione lata wyrządziły Opolu ogromne szkody: polityczne zamieszanie i manifesty, miernej jakości goście i słaba realizacja sprawiły, że impreza straciła swoją publiczność i postawiono na jej krzyżyk. Tegoroczna odsłona próbowała ponownie wkupić się w jej łaski, ale przez zbyt szeroki target, do którego adresowano poszczególne dni festiwalu, nie trafiła ostatecznie do nikogo. Starszym odbiorcom nie podobały się eksperymenty i próby odświeżania klasyków, jak choćby występ Kuby Badacha i Miuosha, który kompletnie podzielił widzów, a młodych nużyły odgrzewane kotlety i słuchanie po raz kolejny tych samych wykonawców i utworów. Czy przeciętnego widza ekscytują jeszcze występy np. Dody czy Ani Wyszkoni? Z całym szacunkiem do obu wokalistek, bo choć na opolskiej scenie zaprezentowały się przecież całkiem przyzwoicie, to jednak to wciąż było bardzo w temperaturze 36,6. Wydarzyło się, wystąpiły i w zasadzie tyle można o tym powiedzieć.
Z drugiej strony, Varius Manx i Kasia Stankiewicz przypomnieli nam o dobrej polskiej muzyce, więc może problem leży jednak w repertuarze? Ogromnym błędem było też niezaproszenie Justyny Steczkowskiej, której jako jedynej w ostatnich miesiącach (a może i latach?) udało się zjednoczyć polską publiczność i zrobić coś, co dla Opola wydaje się niesłychane: wzbudzić ekscytację. Prywatne animozje pomiędzy szefostwem TVP a Justyną zaowocowały skandaliczną nieobecnością gwiazdy, która była bardziej niż odczuwalna. Już za samo to należało się wygwizdanie!
Organizatorom opolskiego festiwalu na pewno nie można odmówić zapału. Producenci spróbowali wszystkiego, aby reanimować telewizyjnego trupa, ale ciężko mówić o jakimkolwiek sukcesie, bo pomimo nielicznych przebłysków impreza była najzwyczajniej śmiertelnie nudna. Problemem zdaje się już sama jej długość: cztery wieczory i trwające po pięć godzin koncerty w czerwcu to za dużo, aby zatrzymać widza przed telewizorem i oczekiwać, że pojawi się grzecznie przed odbiornikiem każdego dnia by ponownie męczyć się do niemal 2 w nocy… To nie rozrywka, to tortury! W teorii Opole do walki o publiczność wystawiło najcięższe działa: młodych i dopiero walczących o sławę artystów, uznane nazwiska trafiające do kilku kluczowych przedziałów wiekowych, konkursy Premier i SuperJedynek, kabarety, nostalgiczne wspominki dawnych lat i fokus na muzykę, a nie typowy, festiwalowy show. To powinno zadziałać wręcz wzorowo, ale z jakiegoś powodu po prostu nużyło i choć miało spodobać się wszystkim, to obserwując komentarze w sieci, przypadło do gustu jedynie garstce telewidzów.
Festiwal borykał się też z typowymi dla tego typu imprez w Polsce problemami technicznymi: kłopoty z jakością dźwięku podczas transmisji, źle ustawione odsłuchy i eksponowanie wokalnych niedociągnięć, za które nie do końca odpowiadali sami artyści. Szczególnie szkoda w tym kontekście było starszych wykonawców, którzy zasługiwali na to, aby dołożono wszelkich starań by ich dojrzałe głosy zostały odpowiednio zaopiekowane. Na tym tle jednak Opole nie wyróżnia się na tle konkurencji, bo techniczna impotencja to zmora rodzimych wydarzeń muzycznych i - paradoksalnie - warstwa dźwiękowa jest zazwyczaj najsłabszym ich punktem. Nie tak powinno brzmieć "święto polskiej muzyki".
Czy dla Opola jest jeszcze ratunek?
Czy dla Opola jest jeszcze ratunek? Wygląda na to, że festiwalowi zamiast corocznych nerwowych reanimacji przydałaby się dłuższa przerwa i poważne przemyślenie, jak i czy w ogóle możliwe jest odzyskanie jego dawnego blasku. Bo jeśli największą pochwałą, którą możemy skierować pod adresem organizatorów, jest podziękowanie za to, że nie wpadli (jeszcze?!) na pomysł angażowania śpiewających influencerek (a te z pewnością pomogłyby wynikom oglądalności), to znaczy, że może jednak czas powiedzieć "stop". Polska muzyka ma się przecież dobrze, ale z jakiegoś powodu nie usłyszeliśmy tego w Opolu…
Myślicie, że gdyby festiwal w Opolu zniknął na kilka lat, zatęsknilibyśmy za nim? A może należy mu się kolejna szansa za rok?