Na początku lat dwutysięcznych na anteny polskich stacji telewizyjnych trafiały rozmaite widowiska rozrywkowe, które zdążyły podbić serca telewidzów za granicą. Bez wątpienia jednym z nich był "Big Brother". Polska edycja programu miała premierę w 2001 roku. Do udziału zgłosiło się wówczas prawie 10 tys. chętnych. Ostatecznie 15 uczestników przez prawie trzy miesiące mieszkało w domu "Wielkiego Brata" pod Warszawą.
Program nie tylko cieszył się ogromną popularnością, ale również wylansował całkiem sporo barwnych osobistości. Niektórzy zdecydowali się kontynuować swoją "medialną karierę". W pierwszej edycji show pojawił się m.in. Piotr Gulczyński pseudonim "Gulczas" czy Manuela Michalak.
Uczestnicy "Big Brother" zdradzają kulisy programu
Od emisji programu minęły ponad dwie dekady. Uczestnicy lubią jednak wracać pamięcią do czasów "Big Brothera". Ostatnio Gulczyński Michalak znów mieli ku temu idealną okazję, bo zawitali do Kanału Zero. Podczas rozmowy pojawił się wątek zarobków. Jakiś czas temu informowano, że uczestnicy mieli otrzymać wynagrodzenie za udział w show zbliżone do ich realnych zarobków. Gulczyński zdradził, jaka była prawda.
Było obiecane, że można dostać za każdy miesiąc pensję, którą zarabiasz. Na kwitku trzeba było przynieść, że zarabiasz tyle i tyle. (...) Mi wyszło chyba piętnaście tysięcy za miesiąc. Wtedy okazało się, że to do pięciu tysięcy jest. A potem do pięciu tysięcy, ale jednorazowo. Miałem mieć pięć, a dostałem dwa - wyznał Piotr.
U mnie było troszkę inaczej, bo prowadziłam swoją firmę. Mi powiedziano, że w zamian za to, że mam swoją firmę, to zapłacą mi trzy razy po najniższej krajowej, co dla mnie też nie było zbyt lukratywne, bo obroty mojej firmy były wtedy znacznie wyższe. Wiadomo, że jak mnie nie było, nie było tej fali napędowej i obroty spały przez te trzy miesiące, co było dla mnie na minus - dodała Manuela.
Piotr Gulczas był zapraszany na imprezy za pieniądze
Gulczyński stwierdził także, że stacja odpowiedzialna za program nie mogła pochwalić się dobrymi menadżerami, zwłaszcza w kwestiach finansowych. Negocjowanie stawek według uczestnika reality show pozostawiało wiele do życzenia.
TVN miał menadżerów wyjątkowych nieudaczników. Oni proponowali takie śmieszne pieniądze, że ja gdzieś tam mam jechać za jedną dziesiątą kwoty, którą ja sam sobie wynegocjowałem. TVN połowę zabierał. To była śmieszna stawka. Za tysiąc złotych miałem jechać do Przemyśla pięćset kilometrów. Mogłem jechać połowę bliżej, żeby dostać piątkę czy dziesięć koła. Zawsze mówiłem, że mnie głowa boli - dodał Piotr.
Celebryta przyznał jednak, że wyjątkowo opłacalne były imprezy, na które wówczas ich zapraszano. Zdradził nawet kwoty, jakie zasilały ich konto za takie aktywności. Według Gulczasa mowa o dziesiątkach tysięcy. Warto zaznaczyć, że wszystko działo się ponad dwie dekady temu...
Nas zapraszano na imprezy za pieniądze. Od pięciu do dwudziestu pięciu, trzydziestu tysięcy - wyznał.