Co do tego, że Gwyneth Paltrow ma nosa do interesów, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. W końcu kto inny mógłby wymyślić, aby sprzedawać świeczki do aromaterapii "pachnące jak jej wagina"? Marketingowy ruch gwiazdy, choć budzący emocje, najwyraźniej się opłacił, bo wszyscy mówią o tym do dziś.
Gwyneth Paltrow broni słynnych świeczek. Odpyskowała krytykom
W sobotę Gwyneth gościła na Mindvalley Manifesting Summit w Los Angeles, gdzie wróciła myślami właśnie do tego ikonicznego produktu. Jak twierdzi, ten miał powstać przez przypadek, bo razem ze wspólnikiem po prostu próbowali różnych kombinacji. No i stało się.
To fascynujący produkt, bo pewnego dnia po prostu bawiliśmy się różnymi zapachami. Powąchałam czegoś i powiedziałam: "Och, to pachnie, jak... no wiesz" - wspomina, cytowana przez Page Six. Tylko sobie żartowałam. Wtedy on powiedział: "Powinniśmy zrobić z tego świeczkę i wrzucić to na stronę". I potem nagle była dostępna na stronie. Internet znów zapłonął.
Zobacz także: Gwyneth Paltrow wyznaje: "Objawy menopauzy wymknęły się spod kontroli, gdy piłam każdego wieczoru"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wtedy osobliwy wytwór wyobraźni Gwyneth i jej partnera biznesowego kosztował 75 dolarów. Dziś nie jest już produkowany i jego cena na aukcjach osiąga niekiedy nawet 400 dolarów. Jak twierdzi, nie protestowała, gdy świeca trafiła na stronę, bo miała w tym także głębszy cel. Jej słowa można też śmiało odebrać jako odpowiedź dla krytyków.
Zostawiłam ją na stronie, bo są pewne sfery kobiecej seksualności, których nauczono nas się wstydzić. A mnie podobała się ta punk rockowa myśl, "jesteśmy piękne, jesteśmy wspaniałe i p***dolcie się".