Gwiazdy oraz celebryci bardzo często dzielą się w mediach społecznościowych swoimi przygodami z lotnisk, a zwłaszcza gdy coś pójdzie nie tak. Zagubiony bagaż, odwołany lot czy problemy z miejscem nie dotyczą tylko zwykłych śmiertelników. Jak jednak wiadomo w przypadku znanych twarzy, wszystko trzeba udokumentować na Instagramie.
Naczelną "lotniskowych dramatów" jest niewątpliwie Maja Bohosiewicz. Jakiś czas temu celebrytka podczas podróży nagrała obcą kobietę, bo irytowała jej męża. Innym razem jej problemy zaczęły się jeszcze przed wizytą na lotnisku. Kolejna podróż w przypadku Majki oznacza kolejne lotniskowe perypetie. Atmosfera znów była gorąca.
ZOBACZ TAKŻE: "Urobiona do łokci" Maja Bohosiewicz porównuje się do CHŁOPEK. Internautki grzmią i wspominają o konsumpcjonizmie
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problemy podróżnicze Mai Bohosiewicz
Tym razem celebrytka wybrała się do Las Vegas. Problemy pojawiły się już podczas przesiadki w Seattle. Maja musiała odebrać bagaż, żeby nadać go ponownie. Niestety okazało się, że ten był w innej części USA. Bohosiewicz przyznała, że szukała pomocy, jednak ciągle ktoś na nią krzyczał.
Doleciałam do Seattle. Okazuje się, ze trzeba tutaj odebrać bagaż i nadać go ponownie, ale widzę na AirTagu, że mój bagaż jest gdzieś koło Nowego Jorku. Najśmieszniejsze, że tutaj wszyscy na mnie krzyczą. Podeszłam do okienka, do pana z Delty, żeby zapytać, gdzie jest okienko Air France, a on na mnie krzyczy, że on jest z Delty i nie będzie mi mówił, gdzie jest Air France. Dobra okej, okej więc czekam - wyznała.
Przyszła pani z Air France i mówię, że nie ma mojego bagażu, ona "jesteś tutaj na liście" i dała mi listę nazwisk. Ja mówię no nie, a ona "to twój bagaż jest na karuzeli". Ja mówię, że nie ma i widzę na AirTagu, że jest koło Nowego Jorku. Ona "nie" i że musi iść, bo ma ważne sprawy i krzyczy na mnie. Wszyscy tu na mnie krzyczą. Jestem mała i biedna - dodała.
To jednak nie koniec podróżniczych problemów celebrytki. Po kontroli Maja uświadomiła sobie, że ma problem z kartami płatniczymi. Żadna nie chciała działać. Na szczęście płatności online wybawiły ją z opresji.
Przechodzę sobie przez Border Control. To był pierwszy miły pan, który mnie dziś spotkał. I zadaje mi pytanie, po co jadę i ile mam cashu. Ja mówię, że może 50 euro. Mogę mieć z 50 euro w torebce. On pyta, jak będę płaciła. No kartą. To punkt, którego nie przemyślałam, bo karty mam tylko online w telefonie. Podeszłam do bankomatu i żadna nie zadziałała. Zaraz kupię coś małego, zobaczę, czy mogą w ogóle zapłacić tą kartą. To będą jaja, to będą cyrki, coś czuję - mówiła Bohosiewicz.
Czekacie na dalszą część "lotniskowego dramatu" Mai?