Rozcięty namiot i dziewięć ciał w śnieżnych górach Uralu - zagadka, która czeka na rozwiązanie od ponad 60 lat
Na początku 1959 roku dziewięcioro młodych Rosjan wyruszyło w głąb północnego Uralu, by zdobyć jeden z najbardziej wymagających szczytów regionu. Niestety nigdy nie udało im się osiągnąć tego celu. Po wielu dniach bez kontaktu z członkami ekspedycji rozpoczęto ich poszukiwania. Po kilku dniach odnaleziono rozcięty od środka namiot oraz ciała rozsiane po śniegu. Po ponad sześćdziesięciu latach sprawa przełęczy Diatłowa pozostaje jedną z najbardziej zagadkowych i niepokojących spraw z pogranicza kryminalistyki i alpinizmu.
Początek górskiej wędrówki Diatłowa i jego towarzyszy
Wyprawa, która stała się później jedną z największych tajemnic XX wieku, rozpoczęła się pod koniec stycznia 1959 roku. Dziewiątka studentów i absolwentów Politechniki Uralskiej w Jekaterynburgu wyruszyła wówczas w trudną zimową wyprawę w północną część Uralu. Grupą kierował Igor Diatłow – młody, odpowiedzialny i ceniony w środowisku turystów wysokogórskich. Jego spore doświadczenie i umiejętności budziły zaufanie, dzięki czemu uczestnicy wyprawy czuli się bezpiecznie nawet w obliczu trudnych warunków atmosferycznych.
W skład zespołu wchodzili: Ludmiła Dubinina, Zinaida Kołmogorowa, Rustem Słobodin, Aleksandr Kolewatow, Jurij Doroszenko, Jurij Kriwoniszczenko, Nikołaj Thibeaux-Brignolle, Siemion Zołotariow oraz wspomniany już Diatłow. Wszyscy mieli pewne doświadczenie w zimowych wyprawach, znali techniki radzenia sobie w skrajnych temperaturach, a także potrafili oceniać ryzyko i reagować na nagłe zmiany pogody. Początkowo towarzyszył im jeszcze jeden uczestnik, Jurij Judin. Ze względu na problemy zdrowotne musiał przedwcześnie zakończyć udział w ekspedycji, co ostatecznie uratowało
Zaginięcie w górach i rozpoczęcie poszukiwań
Plan zakładał dotarcie do góry Otorten i powrót do wioski Wiżaj, czyli najbardziej wysuniętej na północ miejscowości w tamtym rejonie. Diatłow obiecał, że po zdobyciu szczytu wyśle telegram, potwierdzający zakończenie wyprawy. Upływały kolejne dni, a wiadomość nie nadchodziła. Wykładowcy i rodziny uczestników podnieśli alarm z powodu braku kontaktu. 20 lutego rozpoczęto poszukiwania, w których brali udział studenci, lokalni ochotnicy, służby oraz wojsko.
Matka Iwony Wieczorek ujawnia, że córka jej się śni
Pierwszym znaczącym odkryciem było znalezienie opuszczonego namiotu na stoku góry Chołatczachl. Obraz, jaki zastali ratownicy, natychmiast wzbudził niepokój – namiot był bowiem rozcięty od środka. Wewnątrz znajdowały się buty, ubrania, sprzęt i jedzenie. Wyglądało to tak, jakby grupa nagle wybiegła na zewnątrz, nie zabierając ze sobą niczego, co mogłoby pomóc w przetrwaniu przy temperaturze sięgającej -30°C. Dla doświadczonych turystów, doskonale świadomych zagrożeń związanych z ekstremalnym mrozem, takie zachowanie wydawało się całkowicie pozbawione logiki.
Odnalezienie ciał uczestników wyprawy
Około 1,5 kilometra od namiotu znaleziono pierwsze dwa ciała – Jurija Doroszenki i Jurija Kriwoniszczenki. Leżeli pod dużym cedrem, bez butów i niemal nago. Wyglądało to tak, jakby próbowali rozpalić ogień i się ogrzać. Gałęzie na wysokości kilku metrów były połamane, co sugerowało, że obaj mężczyźni desperacko wspinali się na drzewo. Przypuszczano, że wypatrywali w ten sposób pozostałych członków ekipy albo próbowali odnaleźć namiot.
Niedaleko znaleziono kolejne trzy ciała: Igora Diatłowa, Zinaidy Kołmogorowej i Rustema Słobodina. Zwłoki znajdowały się na trasie prowadzącej od cedru w kierunku namiotu, jakby ta trójka próbowała wrócić, ale nie miała już siły. Kołmogorowa i jej dwaj koledzy mieli na sobie nieco więcej odzieży niż dwaj Jurijowie. Później doprowadziło to śledczych do teorii, że w ostatnich chwilach uczestnicy wyprawy zabierali zmarłym ubrania, by zwiększyć szansę przetrwania. Słobodin miał pękniętą czaszkę. Nie udało się jednak jednoznacznie wskazać przyczyny zgonu. Wstępne raporty wskazywały na hipotermię jako główną przyczynę śmierci tych pięciu ofiar.
Kolejny przełom po dwóch miesiącach
Odnalezienie pozostałych czterech uczestników zajęło ponad dwa miesiące. Dopiero w maju 1959 roku, kiedy stopniał śnieg, ratownicy odkryli w jarze cztery ciała: Ludmiły Dubininy, Siemiona Zołotariowa, Aleksandra Kolewatowa i Nikołaja Thibeaux-Brignolle’a. Zaskoczyło to ekipę poszukiwawczą. Zwłoki znajdowały się bowiem kilkanaście metrów od improwizowanego schronienia, które grupa próbowała zbudować z gałęzi i resztek odzieży. W przeciwieństwie do pierwszych ofiar, ci czworo byli ubrani znacznie cieplej, a niektórzy mieli na sobie ubrania zdjęte z ciał towarzyszy znalezionych wcześniej.
Największe kontrowersje wzbudziły jednak obrażenia. Thibeaux-Brignolle miał poważne pęknięcia czaszki, a Dubinina i Zołotariow – liczne złamania żeber. Urazy były podobne do tych, jakie powstają w wyniku oddziaływania dużej siły. Obrażenia przypominały te występujące w wyniku zderzenia się dwóch pojazdów podczas kolizji. Jednocześnie nie było ran ani śladów walki. W przypadku Dubininy odnotowano też brak języka i części tkanek miękkich twarzy, co najprawdopodobniej było efektem procesów rozkładu oraz zwierząt padlinożernych.
Co spotkało członków górskiej ekspedycji?
Brak jednoznacznych odpowiedzi doprowadził do powstania licznych teorii, zarówno oficjalnych, jak i czysto spekulacyjnych. Rozważano przejście lawiny, choć ukształtowanie stoku i brak typowych śladów podważały tę hipotezę. Zastanawiano się także nad atakiem Mansów, czyli rdzennej ludności tych terenów. Nie znaleziono jednak dowodów na obecność w tamtym miejscu kogokolwiek poza grupą Diatłowa.
Pojawiały się również sugestie dotyczące testów wojskowych, kontaktu z bronią chemiczną, a nawet eksperymentalnych rakiet, które mogły wywołać panikę. Ciekawa była teoria o wpływie infradźwięków. Sugerowano, że to zjawisko mogło wywołać silny niepokój i doprowadziło do podejmowania irracjonalnych decyzji. Żadna z tych teorii nie została jednak definitywnie potwierdzona.
ZOBACZ TAKŻE: Nad jezioro Bodom pojechało czterech nastolatków, ale wrócił tylko jeden… Największa zagadka kryminalna Finlandii
Śledztwo prowadzone w 1959 roku zakończono konkluzją, że uczestnicy wyprawy zginęli "w wyniku działania siły, której nie byli w stanie przezwyciężyć". Ta enigmatyczna formuła, choć dopuszczała wiele interpretacji, nie zadowalała rodzin ofiar ani opinii publicznej. Dokumenty dotyczące tej sprawy pozostawały przez lata częściowo tajne, co dodatkowo podsycało spekulacje.
Odtajnienie akt i dalsze rozważania
Dopiero w 2019 roku rząd rosyjski oficjalnie wznowił analizę sprawy, jednak ponownie jako najbardziej prawdopodobną przyjęto hipotezę zakładającą lawinę lub tzw. deskę śnieżną. Tłumaczono, że osunięcie się dużej masy śniegu miało zmusić grupę do nagłego opuszczenia namiotu. Wielu badaczy nadal uważa jednak, że potencjalna lawina nie tłumaczy wszystkich elementów tragedii, w tym rozległych obrażeń czy dystansu, jaki przebyli uczestnicy po wyjściu z namiotu.
Do dziś tragedia na Przełęczy Diatłowa pozostaje źródłem fascynacji i kontrowersji. Brak świadków, fragmentaryczność dowodów i surowe warunki, w jakich zginęła grupa, sprawiają, że każdy szczegół jest analizowany przez internetowych detektywów w nieskończoność. Mimo wieloletnich badań i prób rekonstrukcji wydarzeń sprawa nadal pozostaje otwarta. Jej tajemniczość sprawiła, że stała się jednym z najbardziej znanych niewyjaśnionych incydentów w historii.