No i doczekaliśmy się kolejnej wielkiej afery w świecie influencerów, w której przewijają się dobrze już nam znane nazwiska. Szczęśliwie, tym razem nie chodzi o molestowanie nieletnich, co jest wystarczającym dowodem na to, że poprzeczka oczekiwań wobec rodzimych twórców zawieszona jest na samym dnie piekła. Ale po kolei. W środę funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji oraz Krajowej Administracji Skarbowej zatrzymali 10 osób podejrzanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Według ustaleń śledczych, mieli zajmować się organizowaniem nielegalnych gier losowych oraz praniem brudnych pieniędzy. Wśród zatrzymanych znaleźli się Sebastian K., Adam K., Michał P., Michał B., Wojciech Gola, Krzysztof R., Adam Z., Szymon K., Robert M. i Lexy C. Działania tej zacnej grupki "kontent kreatorów" miały im przynieść korzyści szacowane na około 20 milionów złotych. Po złożeniu zeznań influencerzy zostali wypuszczeni na wolność, a szkoda - liczyliśmy na serię Tiktoków z aresztu i może jakiś fajny lipsync Lexi C. z policjantem do "Everybody knows I’m a good girl, officer" Lany Del Rey. Może następnym razem…
Zatrzymanie patologicznej reprezentacji polskiego internetu spotkało się z ogromnym entuzjazmem ich odbiorców i socjologicznie jest to fascynujące zjawisko. Z jednej strony tłumy dzieciaków klikają "obserwuj" i obdarowują lajkami takich ćwierćinteligentów z TikToka, fundując im tym samym luksusowe życie. Z drugiej zaś istnieje przecież powszechne przekonanie i zgoda, że działalność takich osób to szkodliwa tkanka nowotworowa, którą należałoby jak najszybciej wyciąć. Jak tylko więc pojawia się sposobność, żeby ich wszystkich usadzić, tłum wyczekuje w napięciu i nieukrywanym podnieceniu, że może to akurat teraz. Gdyby wyrok w tej sprawie miał wydać sąd opinii publicznej, to Wojciech Gola, Lexi C. i reszta bandy szykowaliby się już do nagrywania "get ready with me na mój pierwszy dzień w kiciu". A tak czekają nas pewnie tylko rzewne zapewnienia o niewinności i szesnaście wariacji "ja nie wiedziałem".
Lata temu Ania Bałon przyłapana w "Top Model" na oszukiwaniu w jednej z konkurencji, wypowiedziała ikoniczne zdanie: "Ja nie chcę nikomu zaszkodzić, tylko sobie pomóc" i nasi rodzimi influencerzy najwyraźniej mocno wzięli sobie do serca tę ponadczasową maksymę. I faktycznie, mogą chyba liczyć tylko na siebie, bo nie wygląda na to, aby tysiące internautów śpieszyło im z pomocą. Wręcz przeciwnie - pomogą jeszcze prokuraturze w śledztwie. A Pudelek poczeka cierpliwie na kolejny odcinek tej frapującej telenoweli…
A skoro przy telenowelach jesteśmy, to coś nam mówi, że Edyta Górniak ma niespełnione aktorskie ambicje. Ilekroć pojawia się choćby cień szansy, aby wziąć udział w wieloodcinkowej medialnej awanturze trzymającej w napięciu równie mocno, co popisy wenezuelskich scenarzystów, celebrytka nie waha się ani chwili. Tym razem taka sposobność nadarzyła się dzięki długiemu językowi niejakiego Barta Pniewskiego - ojca Nicol, z którą spotykał się syn Górniak, Allan. Związek tej dwójki dobiegł końca, o czym spekulowano w kuluarach, a Pniewski pokusił się o potwierdzenie tych plotek na łamach Pudelka. To otworzyło prawdziwą Puszkę Pandory i zafundowało nam jedną z najdurniejszych show-biznesowych awantur tego roku.
Ze wszystkich osób na świecie, które mogło oburzyć, że ktoś podzielił się w mediach prywatną informacją, Górniak naprawdę jest jedną z ostatnich, które powinny się odzywać. Edyta od 30 lat dźwiga dumnie na swoich barkach ciężar utrzymania polskich tabloidów i portali internetowych, dbając o to, aby zawsze miały o czym pisać - nawet jeżeli nikt się już nie upomina o jej nazwisko. Tym razem jednak trafiła do ringu z zawodnikiem z tej samej kategorii wagi ciężkiej, bo Pniewski nie zamierza składać broni. W efekcie obserwujemy licytację na złośliwości, zdjęcia z wystawionym środkowym palcem, Nicol, Bart, Allan… Jeśli to nie jest celebrycka adaptacja małomiasteczkowych awantur pod blokiem, to już naprawdę nie wiemy w co wierzyć. Tematem powinna zainteresować się któraś z dużych stacji telewizyjnych i obsadzić Edytę w programie o awanturach właśnie albo chociaż mały segment z improwizowanymi kłótniami podczas Sylwestra. To zdecydowanie jej repertuar, a nie śpiewanie cudzych piosenek… Miszczak, chwytaj za telefon i do dzieła!
Na koniec naszego podsumowania musimy pochylić się nad jedną z najgorętszych premier mijających dni, mianowicie nowego programu Meghan Markle, a raczej jak woli sama zainteresowana, Meghan Sussex. Odbiór kulinarnego show "With Love, Meghan" jest raczej chłodny, a na celebrytkę wylała się tradycyjnie już fala hejtu. Internauci zarzucają jej nijakość i sztuczne zachowanie przed kamerą, mają też wątpliwości co do jej umiejętności gotowania i lamentują nad jej "odklejką" od prawdziwych ludzi i codziennych problemów.
Prawda jest jednak taka, że "With Love, Meghan" nie różni się absolutnie niczym od innych formatów tego typu i to mógłby być jedyny zarzut kierowany w stronę produkcji Netflixa. Owszem, eks-księżna jest nieco pretensjonalna i wystudiowana do granic możliwości, ale to przecież cała Ameryka! Małżonka Harry’ego opuszczając brytyjską rodzinę królewską marzyła o wolności, a wpadła w kolejną pułapkę. Lud zdecydował: Meghan nie jest w stanie zrobić niczego, co przechyliłoby szalę sympatii na jej stronę. Samo jej istnienie jest już wystarczającym powodem do lawiny wyzwisk i krzywdzących teorii - w sieci nie brakuje głębokich analiz poszczególnych klatek z programu, które skupiają się na jej mimice czy "nieprzypadkowym" grymasie na twarzy. Niebawem pewnie okaże się, że sposób w jaki oddycha jest bardziej niż naganny.
Jeśli nie możesz wygrać, wypadałoby złożyć broń, ale tu tkwi cały problem. Meghan i Harry nie mogą zejść ze świecznika. Nie tylko dlatego, że to jest jedyne życie jakie oboje znają, ale ich po prostu na to nie stać. A żeby otrzymywać sowite czeki od kolejnych wielkich firm, trzeba produkować kontent - w tym przypadku skazany na porażkę i niewspółmierną do jego jakości krytykę. Meghan nigdy nie wygra i być może czas się z tym pogodzić, a ewentualne łzy frustracji wycierać jedwabnymi chusteczkami w bajkowej posiadłości w Montecito. Żeby nie było - nie współczujemy.