Aluzje Rogacewicza do byłej żony są nie na miejscu? "Jest w trudnym położeniu. Facetom nie pozwala się na bycie kruchym i zranionym" (OKIEM PUDELKA)
W "Okiem Pudelka" przyglądamy się krytycznie najgłośniejszym wydarzeniom ostatnich dni, a mijający tydzień upłynął nam pod znakiem prania rodzinnych brudów - niektórzy zdecydowali się zrobić to w telewizji na żywo, inni pisząc książkę. A do tego starcie z polskim final bossem konsumpcjonizmu… Wiecie już, o kim przeczytacie?
Niezmiennie ogromne emocje w "Tańcu z gwiazdami" wzbudzają Agnieszka Kaczorowska i Marcin Rogacewicz. Choć od "rodzinnego" odcinka show, w którym aktor zaprosił do występu swoją mamę, minęło już trochę czasu, temperatura dyskusji wokół tej konkretnej sytuacji nie spada. Rogacewicz wyznał w programie, że nie rozmawiał z matką przez 12 (!) lat, a rozłąka z rodzicielką była efektem "manipulacji" ze strony tajemniczej osoby. Takie równanie z jedną niewiadomą nie było dla widzów zbyt trudne do rozwiązania, bo 12 lat trwało jego niedawno zakończone małżeństwo. Nie sposób więc nie zrozumieć, co chciał w ten sposób przekazać aktor, tym bardziej, że już w poprzednich odcinkach pojawiały się aluzje do byłej żony i tego, jak zdaniem aktora tłamszone były w tym małżeństwie jego potrzeby i aspiracje. Za każdym razem, gdy gwiazdor się na nie zdobywał, towarzyszyło mu wyraźne wzruszenie. Przez internautów jednak zostało bardziej odebrane jako popis jego umiejętności aktorskich niż szczere emocje podyktowane bolesnymi wspomnieniami.
Zobacz także: Widzowie GORZKO o łzach Rogacewicza: "Uległ manipulacji, którą zafundowała mu BYŁA ŻONA? (...) Mógł sobie darować te teksty"
Optyka całej sytuacji nie jest dla Rogacewicza przyjazna - rozwód po 12 latach i związek z Agnieszką Kaczorowską, która od lat nosi medialną łatkę osoby "zamieszanej" w rozstania i niejasne relacje, prowokują raczej mało pozytywne wnioski. A gdyby na chwilę zabawić się w adwokata diabła i przyjąć, że to, co mówi, a raczej próbuje powiedzieć Rogacewicz, jest prawdą, to znajduje się on w wybitnie trudnym położeniu. Nie ma bowiem społecznego przyzwolenia na to, aby mężczyzna mógł pokazać swoje słabości i kruchość, a już na pewno nie opowiadać historii, w której to była żona i matka jego dzieci jest antagonistką. Jest to nie tylko "źle" widziane, ale i pozbawione klasy, często określane jako "niemęskie". Wyobraźnia podpowiada nam przecież, że podczas gdy Rogacewicz figluje na parkiecie z nową, młodszą ukochaną, to jego biedna eks musi to oglądać w telewizji, przygnieciona ciężarem samotnego macierzyństwa. Z tym obrazkiem nie da się wygrać.
Na celebrytów i ich wypowiedzi czy działania zawsze patrzy się przez czarno-białe okulary, bo w publiczności jest potrzeba obsadzenia ich w bardzo konkretnych rolach. Nie ma tu miejsca na szarości i furtkę pozwalającą pogdybać, że może ta opowieść nie jest aż tak prosta. To również wieczny konflikt tego, co wiemy, że jest prawdą, a co myśli opinia publiczna. Słynne "gdybyście tylko znali całą historię" - w tym przypadku pewnie jej nie poznamy, bo byli małżonkowie musieliby iść na noże. I to ostatecznie może być największy błąd Rogacewicza w tym wszystkim, bo ceną za to, żeby chociaż na chwilę zasugerować widzom, że "nie jest tym złym", może być medialna wojna. Można tylko przypuszczać, że telefon jego byłej żony mocno się rozdzwonił po ostatniej niedzieli i aktor, być może nieumyślnie, oddał jej kontrolę nad narracją, którą tak bardzo chciał wyprostować. Dzieli nas od tego jej jedno "tak" na propozycję wywiadu. No cóż, Marcin, powodzenia!
A skoro o medialnej wojnie mowa, to przenosimy się do Ameryki, gdzie głośnym echem odbiła się premiera książki Kevina Federline’a. Były mąż Britney Spears, zupełnie nie dlatego, że już nie dostaje alimentów od piosenkarki na dwójkę ich synów, postanowił za pewnie niezłą sumkę "opowiedzieć swoją historię". Tak się składa, że jedyna historia Kevina Federline’a, która mogłaby choć odrobinę zainteresować kogokolwiek, to ta związana z Britney. Niedoszły raper doskonale o tym wie - wszak ciężko odmówić mu doświadczenia, bo piosenkarka jest jedynym powodem, dla którego w ogóle wiemy o jego istnieniu i poświęcamy mu już od 20 lat jakąkolwiek uwagę. Zgodnie z oczekiwaniami Federline zafundował nam szokujące smaczki w postaci anegdot o Britney rzekomo pijącej w ciąży, wciągającej kokainę w trakcie karmienia piersią oraz biegającej z nożem po domu, gdy spały u niej dzieci. Kevin i jego wydawcy mają nadzieję, że takie pikantne smaczki zachęcą tłumy do sprintu do księgarni i uczynią z "You Thought You Knew" prawdziwy bestseller.
Nikt z nas nie wie, co się działo za zamkniętymi hollywoodzkimi drzwiami, ale sensacyjne opowiastki mają jedno zadanie - sprzedać książkę. A czy są prawdziwe? Federline zeznał kiedyś pod przysięgą, że w trakcie małżeństwa z Britney nigdy nie był świadkiem sytuacji, w której gwiazda zażywałaby narkotyki, więc albo kłamał wtedy, albo kłamie teraz.
Nikt nie próbuje z niej robić świętej - widzimy przecież jak na dłoni, że i w feralnym 2007 roku, jak i teraz, piosenkarka zmaga się z ogromnymi problemami i zdecydowanie nie jest w najlepszym miejscu. Załóżmy, że to, co pisze i mówi o Britney Kevin, jej ojciec czy bliscy współpracownicy, jest prawdziwe. Ma problemy z alkoholem, narkotykami, jest złą matką i generalnie niebezpieczną dla otoczenia osobą. Czyli chcecie nam powiedzieć, że przez ostatnie 20 lat dbaliście o to, żeby kompromitujące fakty z jej życia nie wyszły na jaw, bo mogliście na niej zarabiać? Nikt chyba się nie łudzi, że ktokolwiek starał się jej pomóc. Ojciec Britney skierował ją na terapię dopiero w 2019 roku, gdy… odmówiła koncertowania. To nie była troska, to był telefon do pomocy technicznej, bo zepsuł się bankomat. Kevin może więc darować sobie te wszystkie banialuki o tym, że się "martwi". Martwi, to na pewno - o stan swojego konta.
Na koniec musimy wrócić na chwilę do Polski do rodzimego final bossa konsumpcjonizmu. Andziaks, której praca polega na pokazywaniu rzeczy kupionych za pieniądze od ludzi oglądających ją kupującą rzeczy, postanowiła zrelacjonować proces urządzania spiżarni w swojej luksusowej willi. Influencerka pochwaliła się widzom szklanymi pojemnikami, w których miała nadzieję przechowywać makaron spaghetti. Niestety, makaron się do nich nie zmieścił, więc musiała go ciąć nożyczkami, utyskując na perspektywę robienia tego za każdym razem, gdy będzie chciała uzupełnić zapasy.
Nie mamy wątpliwości, że niebawem doczekamy się kolejnego unboxingu, więc przypominamy tylko, że to my to wszystko fundujemy. Więc albo przestajemy oglądać ten cyrk i możemy żywo go krytykować, albo w milczeniu dalej sponsorujemy królową kartonów…
Zobacz także: Spiżarniany "dramat" Andziaks. Makaron spaghetti NIE ZMIEŚCIŁ się do nowego pojemnika za 149 zł. W ruch poszły nożyczki...