Katy Perry zakochała się w Prince Polo i "zaprosiła" polskich fanów do gejowskiego klubu. Relacja z koncertu w Krakowie
Katy Perry po dziesięciu latach ponownie zawitała do Krakowa. Artystka przygotowała show, które choć momentami ociekało kiczem, porwało kilkunastotysięczną publikę do zabawy. Poza tym delektowała się na scenie pralinkami z wódką i przemawiała po polsku! Jeden z lepszych koncertów roku?
Choć wydaje się, że szczyt popularności ma już za sobą, Katy Perry wciąż jest mocnym graczem w świecie popu. Udowadnia to choćby trwającą wciąż trasą koncertową "The Lifetimes Tour", która obejmuje pięć kontynentów i kilkadziesiąt krajów, w tym Polskę. We wtorkowy wieczór oczekiwanie dobiegło końca - tournée zawitało Tauron Areny w Krakowie. Czy warto było wydać kilkaset złotych, by zobaczyć to widowisko?
Starsze przeboje porwały tłumy, nowe kawałki niekoniecznie
Kilkanaście tysięcy zgromadzonych w krakowskiej arenie fanów miało okazję usłyszeć kawałki z najnowszego albumu Perry "143" oraz największe przeboje z poprzednich krążków, które (na szczęście) zdominowały setlistę. Obserwując trwający nieco ponad dwie godziny koncert z trybun, łatwo było zauważyć, że gdy Katy wykonywała świeżutkie utwory, entuzjazm widowni nieco opadał. To tylko kolejny dowód na to, że ostatnia płyta artystki to niewypał z zaledwie kilkoma dobrymi momentami.
Trudno jednak nie zgodzić się, że muzyczny katalog 41-latki jest wypełniony po brzegi hitami. Gdy wybrzmiały "Dark Horse", "Roar", "Teenage Dream" czy "California Gurls" publikę ogarniała prawdziwa euforia. Polacy po raz kolejny udowodnili, że potrafią dobrze się bawić i sprawić radość artystom, skandując teksty piosenek bez zająknięcia. Nie brakowało również wzruszeń - podczas "The One That Got Away" i "Firework" oczy niejednego słuchacza się spociły.
Prawdziwa showmanka, która docenia fanów
Nie będę ukrywał, przygotowane przez Katy i jej team wizualizacje były mocno kiczowate, a wokal Amerykanki nie zawsze brzmiał perfekcyjnie. Wszystkie niedociągnięcia i wpadki odchodziły jednak w zapomnienie, gdy piosenkarka wchodziła w interakcje z fanami. Chyba nigdy nie widziałem, by gwiazda światowego formatu była tak serdeczna w stosunku do publiczności. Perry bez zawahaniu odpowiadała na zabawne slogany z banerów, chętnie uczyła się języka polskiego, całowała fanki po rękach, a nawet "zaprosiła" zgromadzonych w arenie wielbicieli do jednego z krakowskich klubów gejowskich na wielkie afterparty.
Zajadanie prince polo, czułości z fanami i wianek a’la Maryla Rodowicz
Jednym z punktów kulminacyjnych "The Lifetimes Tour" w Krakowie był moment, gdy artystka zaprosiła na scenę grupę kilku barwnie odzianych nadwiślańskich wielbicieli. Zanim pozwoliła im wybrać piosenkę, którą zagra, gwiazda poświęciła każdemu z fanów co najmniej minutę. Robiła sobie z nimi fotki, przytulała ich i z chęcią uczyła się wymowy miast. Jakby tego było mało, piosenkarka przyodziała iście słowiański wianek, którego nie powstydziłaby się królowa Maryla Rodowicz. Nikt nie spodziewał się, że podczas segmentu akustycznego Perry przywoła na scenę tancerza, który, jak się okazało, ma polskie korzenie. Eryk, bo tak ma na imię, poczęstował autorkę hitu "I Kissed a Girl" popularnymi w kraju słodkościami. Tym sposobem artystka pałaszowała m.in. Delicje i Ptasie Mleczko, a nawet wykrzykiwała "na zdrowie" przed spróbowaniem pralinki z wódką. Jednak jej zdecydowanym faworytem był baton Prince Polo.
To był dobry koncert
Podczas koncertu w Krakowie Katy Perry latała ponad publicznością na gigantycznym motylu i z lekkością wykonywała skomplikowane akrobacje na wysokościach. Show utrzymane w konwencji futurystycznej, postapokaliptycznej gry wideo nie było perfekcyjne, ale dostarczyło fanom masy endorfin i niewątpliwie zapewniło im rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Gwiazda udowodniła, że mimo dość przeciętnego wokalu i zamiłowania do kiczu, wciąż zasługuje na miano jednej z najważniejszych postaci w świecie współczesnego popu.
Byliście? Jak oceniacie?