Do niedawna Diddy był uznawany za króla amerykańskiego przemysłu rozrywkowego, przed którym niemal wszystkie wschodzące gwiazdy estrady, kolokwialnie określając, trzęsły portkami. Często to właśnie od jego decyzji uzależnione były kariery wielu artystów, których dziś podziwiamy na największych scenach świata. Raper przez kilka ostatnich dekad czerpał z życia pełnymi garściami, a jego silną pozycję w show-biznesie umacniała obecność na czołowych miejscach w corocznie publikowanych rankingach najbardziej majętnych muzyków. Niewyobrażalnie wysoki status materialny, szerokie kontakty i zawrotna kariera Seana Combsa rozpadły się w pył w kontekście miażdżących oskarżeń jego rzekomych ofiar, wobec których miał dopuszczać się brutalnych czynów o podłożu seksualnym. Nie miał litości nawet wobec swojej partnerki, Cassie, która zakończyła ich 10-letni związek w atmosferze olbrzymiego skandalu.
Sprawiedliwość w końcu jednak dosięgła skompromitowanego rapera, który w połowie września ub. r. musiał zamienić luksusowe wille na celę w areszcie. Należące do niego posiadłości w Los Angeles i Miami nie stanowiły jedynie jego prywatnego azylu, w którym mógł odetchnąć od wszędobylskich paparazzi. Wręcz przeciwnie, progi słynących z przepychu rezydencji przekraczały największe osobistości świata show-biznesu pod pretekstem udziału w tzw. Białych Imprezach.
Diddy trzymał z niemal całą śmietanką towarzyską
Historia organizowanych z pompą domówek sięga końca lat 90. Wszystko odbywało się w - nomen omen - białych rękawiczkach. Zapraszani na nie paparazzi mogli poczuć wszechobecny blichtr, uwieczniając na zdjęciach ubranych w nieformalne jasne stroje bohaterów świata kina, muzyki i mody, wesoło rozprawiających ze sobą i wygłupiających się nad brzegiem basenu, z lampkami najdroższego szampana w dłoniach. Nikt raczej nie spodziewał się, że sławy pokroju Oprah Winfrey, Mariah Carey, Leonardo DiCaprio, Jaya-Z czy Jennifer Lopez będą świadomie narażać na szwank swoją reputację. Tymczasem z biegiem lat zaczęło robić się coraz głośniej o tym, co dzieje się za kulisami "White Parties".
Były asystent Diddy'ego, Phil Pines, ujawnił, że w trakcie tych wydarzeń nieraz dochodziło do sytuacji, które zdecydowanie przekraczały granice dobrego smaku. W wywiadzie dla stacji Discovery Investigation przyznał, że to on odpowiadał za zaopatrzenie uroczystości.
Zwykle miałem gotową listę, która obejmowała m.in. alkohol, marihuanę, ketaminę, ecstasy. Na szczycie listy były oliwka dla niemowląt i lubrykanty. Bardzo ważne były też świece, kadzidła - wyliczał. Przedstawiona przez mężczyznę wersja zdarzeń pokrywa się z szokującymi odkryciami w trakcie przeszukiwań jego wielomilionowych posiadłości.
Niedługo po aresztowaniu rapera portal Daily Mail udostępnił archiwalne nagranie z jego udziałem. Gospodarz jednej z Białych Imprez powitał z balkonu wszystkich zgromadzonych uczestników zabawy, zapowiadając z nieukrywaną radością rozpoczęcie właściwej części wieczoru.
Nakarmiliśmy was wszystkich, daliśmy napoje, teraz czas cieszyć się życiem. To celebracja życia. To jest prawdziwa Biała Impreza. Dzieciom została godzina, a potem to wszystko zamieni się w coś, w czym będą chciały uczestniczyć, gdy dorosną... Więc ruszajmy na parkiet i odstawmy dzieci - przemówił podekscytowany Diddy.
Jedną z osób, które dziś gorzko żałują uczestnictwa w celebryckich przejęciach, był związany w przeszłości z branżą R&B Tom Swoope. Mężczyzna opowiedział, że w ich trakcie dochodziło do "seksualnego poniżania gości, w zamian za oferowanie im kontraktów płytowych". Wspomniał też o "narkotykach, które wciągało się z ciał uczestników imprez".
Tocząca się od kilku dni w sądzie sprawa Diddy'ego wzbudza olbrzymie emocje w światowych mediach. Córki rapera opuściły salę podczas drastycznych zeznań, a jego prawnicy starają się podważyć wiarygodność oskarżeń, twierdząc, że dotyczą one życia prywatnego ich klienta, a nie przestępczości zorganizowanej. Proces ma potrwać blisko 2 miesiące. Oskarżonemu grozi dożywocie.