Echa barterowej afery Izabeli Janachowskiej: "Powinna zapłacić szpilkami osobie, która doradziła jej ten pomysł" (OKIEM PUDELKA)
Mijający tydzień przyniósł nam całą paletę show-biznesowych emocji: od dalekich wypraw w świat i celebryckiej wersji "przygody", przez debatę o naciąganiu skóry po same plecy, na aferze o pracę za szpilki kończąc. Domyślacie się już, kto tym razem trafił do naszego podsumowania "Okiem Pudelka"?
Zdecydowanie najwięcej radości w ostatnich dniach przyniosła nam relacja z dalekiej wyprawy Anny Lewandowskiej, która wybrała się w "podróż z plecakiem" na Sri Lankę. To już tradycja - co roku trenerka porzuca na dwa tygodnie swoje biznesy i wszelkie troski i udaje się z przyjaciółką na wycieczkę w stylu "Azji Express". Oznacza to również pewną powściągliwość w korzystaniu z social mediów, która nadrabiana jest dopiero po powrocie do domu. Trzeba przyznać, że w tym roku Anka dowiozła i zafundowała nam nie tyle swoją wersję wspomnianej "Azji Express", co bardziej "Dam i Wieśniaczek". Mogliśmy ją bowiem podziwiać podróżującą pociągiem w 3. klasie z biletem za 1,5 euro, próbującą odnaleźć się w wątpliwych luksusach hotelu, który oferował łóżka bez prześcieradeł, oddającą się wspinaczce w klapkach czy, i tutaj duży szok, jedzącą hamburgera (bez sosów). Po powrocie na lotnisku czekał na nią Robert z córkami oraz bieżnia i ciężarki.
Jest coś nieintencjonalnie komicznego w obserwowaniu bogatej celebrytki, która przez dziesięć dni bawi się w "zwykłe życie" i pozuje w bikini za 1300 zł na tle, mimo wszystko, biednego kraju, a na widok krów wyjadających śmieci na ulicy pisze, że "ludzie, zwierzęta, natura - to wszystko tworzy jedną wspólną codzienność…". Można by tu wysnuć pod jej adresem najłatwiejszy zarzut o oderwaniu od rzeczywistości, ale to raczej głęboka potrzeba kontaktu z czymś prawdziwym. Rzeczywistość Lewandowskiej, przynajmniej ta obserwowana z zewnątrz, to wielkie pieniądze, biznesy, napięty grafik, wypozowane zdjęcia i często pewnie powierzchowne znajomości, które trzeba cały czas lustrować i próbować rozwiązać niemożliwe równanie, gdzie intencje spotykanych na co dzień osób są jedną wielką niewiadomą. Czy można zatem ją winić, że w poszukiwaniu czegoś namacalnie prawdziwego i pozbawionego filtrów, leci na drugi koniec świata? To wprawdzie nadal kartka wyrwana z książki "Duchowość dla bogatych", ale ciężko ganić Lewą za to, że próbuje.
Między kolejnymi ćwiczeniami i "dawką motywacji", reklamami suplementów i życiem jak z pocztówki, łatwo zapomnieć, że Anka może mieć też drugą twarz trzydziestokilkuletniej mamy i żony, która czasami ma ochotę wyrwać się ze swojej codziennej rutyny i zaszaleć. Cokolwiek ta "rutyna" czy "szaleństwo" dla osoby jej statusu mogą oznaczać. Dopóki nie poleci do Peru na rytuał ajałaski, nie będziemy szczekać…
Dość nieoczekiwanie ogromne emocje wywołało niewinne, a tak się przynajmniej wydawało, ogłoszenie zamieszczone przez salon sukien ślubnych Izabeli Janachowskiej, który z okazji wielkiej wyprzedaży poszukiwał osoby rozdającej klientkom baloniki. Kontrowersje wywołała propozycja barterowego rozliczenia - za osiem godzin pracy zaoferowano bowiem parę szpilek z kolekcji celebrytki, których wartość waha się między 400 a 800 złotych. I choć barter w tym przypadku jest zgodny z prawem, to na Janachowską spadła ogromna fala krytyki.
Zobacz: Izabela Janachowska płaci szpilkami za rozdawanie balonów, ale zapewnia: "Wszystko ZGODNIE Z PRAWEM"
Ciężko się dziwić - ludzie są wyczuleni na wyzysk i (słusznie) uważają, że za pracę należy się pieniężne wynagrodzenie, a nie prezent, choćby swoją wartością przebijał godzinową stawkę. Szczególnie kłuje to w oczy w wykonaniu osób sławnych i bogatych, które już niejednokrotnie próbowały płacić lajkami na Instagramie, oznaczeniem na zdjęciu czy "zasięgami". Na ich tle oferta Izy wypada niezwykle szczodrze, ale to nadal zupełnie niepotrzebne plama na wizerunku samej zainteresowanej i jej marki, która stara się pozycjonować jako luksusowy biznes. A barter i luksus nie bardzo idą w parze. Wypada mieć nadzieję, że Janachowska wyciągnie wnioski na przyszłość, a szpilkami zapłaci osobie ze swojego teamu, która ten barter zasugerowała.
Na koniec zapraszamy do kącika seniora, a w rolach głównych Krzysztof Gojdź i Kuba Wojewódzki. Popularny chirurg zafundował sobie lifting za 150 tysięcy złotych, przywożąc tym samym prosto z Hollywood modę na naciąganie twarzy mające uszczuplić metrykę. Gojdź, traktujący celebryckie obowiązki bardzo poważnie, szczegółowo relacjonował swoją metamorfozę, co z kolei zainteresowało Kubę Wojewódzkiego. Gwiazdor TVN, który od lat w pogoni za dawnym blaskiem zamiast liftingu, schyla się po show-biznesowe plotki by zaistnieć kolejną wydumaną złośliwością. I tak też było w tym przypadku - gardzący celebrytami Kuba pochylił się nad liftingiem Gojdzia w swojej kolumnie w "Polityce", gdzie porównał odmładzającego się doktora do liftingu Poloneza. Ten szybko mu odparował, wypominając sędziwy wiek i polecając ustawienie się w kolejce do gabinetu chirurga.
Ciężko wskazać zwycięzce w tej intelektualnej wojence, choć mimo wszystko widok Wojewódzkiego, który zatapia się w lekturze artykułu o liftingu Gojdzia, jednocześnie deklarując na każdym kroku, że nie jest częścią show-biznesu i światka celebrytów, to wyborna ironia losu. Jedno wiemy na pewno - gdzie dwóch starszych panów się bije, tam Pudelek korzysta…
Zobacz też: Wojewódzki "zaczepił" Kammela, a ten nie pozostał mu dłużny. "Ulubiony stalker znowu się aktywował"