Jan Englert odniósł się do zarzutów o nepotyzm: "Jeśli ktoś odchodzi, żegna się, to chce mieć przy sobie najbliższych"
Jan Englert, po 22 latach jako dyrektor Teatru Narodowego, zmierza ku końcowi swojej kadencji w atmosferze kontrowersji. Artysta postanowił odnieść się do zarzutów o nepotyzm i wyjaśnić, co motywowało jego decyzję o zatrudnieniu żony i córki.
Jan Englert, pełniący od 2003 r. funkcję dyrektora artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie, wkrótce przekaże stery Janowi Klatowi. Aktor w rozmowie z "Wyborczą" podkreślił, że decyzję o odejściu podjął samodzielnie. Jego artystycznym pożegnaniem miało być wystawienie sztuki Williama Szekspira, która odbiła się w mediach głośnym echem.
Englert postanowił wystawić "Hamleta", obsadzając w głównych rolach swoją żonę, Beatę Ścibakównę, i córkę, Helenę Englert, która, nie będąc członkinią zespołu teatru, wystąpiła gościnnie. Decyzja ta wywołała falę krytyki i oskarżeń o nepotyzm, które nagłośniła Małgorzata Maciejewska z "Notatnika Teatralnego".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Helena Englert o serialu "Algorytm miłości", studiowaniu w USA i... niechęci do rozmowy o rodzinie [CAŁY WYWIAD]
Krzysztof Torończyk, dyrektor Teatru Narodowego, stanął w obronie Englerta, podkreślając, że wybór obsady to autorska decyzja dyrektora artystycznego. Do wspomnianych zarzutów ostatecznie odniósł się również sam zainteresowany.
Jan Englert odniósł się do zarzutów o nepotyzm
W rozmowie z Piotrem Guszkowskim dla "Wyborczej", Englert przyznał, że chciał zakończyć swoją kadencję w otoczeniu bliskich. Podkreślił, że jego córka Helena, mimo że jest na świeczniku, sama zapracowała na swój sukces, studiując w prestiżowej Tisch School of the Arts w Nowym Jorku. Englert zaznaczył, że to on musiał namawiać córkę do przyjęcia roli Ofelii, co zajęło mu miesiąc.
Moją siłą przez lata było to, że nawet, kiedy ktoś próbował wokół mnie coś paskudnego rozpętać, to nie reagowałem. Teraz za to płacę, za własną pychę płacę. Nawet jeśli obsadzenie własnej córki w spektaklu byłoby nepotyzmem - a według mnie nie jest - jest rzeczą naturalną i powinno być zrozumiane, jeśli mamy w sobie, choć odrobinę empatii, że jeśli ktoś odchodzi, żegna się, to chce mieć przy sobie najbliższych. Koniec, więcej tłumaczyć się nie będę - powiedział Englert w wywiadzie dla "Wyborczej".