Miliarder Paweł Marchewka i jego żona zapewniają, że NIE ROZPIESZCZAJĄ dzieci: "Trzymamy je krótko finansowo"
Paweł Marchewka i jego żona Aleksandra goszczą na okładce nowego numeru "Forbesa", a sesji zdjęciowej towarzyszy rozmowa, głównie o biznesie, choć nie brakuje w niej także wątków z życia prywatnego, dotyczących m.in. wychowywania dzieci.
Paweł Marchewka to założyciel i prezes Techlandu, jednej z najbardziej znanych polskich firm w branży gier wideo, która zasłynęła dzięki takim tytułom jak "Dying Light" i "Dead Island". Zdobyły one uznanie na całym świecie. O samym Marchewce mówiło się niewiele. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że pozostawał anonimowy w kręgach show-biznesowych oraz... we własnej firmie. Wszystko zmieniło się w ubiegłym roku, gdy zorganizował urodziny, na których bawili się zarówno polscy, jak i światowi celebryci.
Miałem nawet takie sytuacje w firmie, że ktoś ze mną rozmawiał o mnie, nie wiedząc, że rozmawia ze mną. Na imprezy zawsze wchodziliśmy bokiem, nie rzucając się w oczy. I dalej tak robimy - przyznał w wywiadzie dla "Forbes".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezes Techlandu o debiucie na liście najbogatszych
We wspomnianym wywiadzie dla magazynu "Forbes" Paweł Marchewka i jego żona Aleksandra nie unikali tematów związanych z życiem prywatnym. Żona miliardera przyznała, że doskonale wie, czym jest ciężka praca - zdarzało jej się pracować nawet z plaży. Nie zwolniła tempa ani w czasie ciąży, ani po porodzie.
Paweł Marchewka i jego żona o wychowaniu dzieci
Marchewka jest ojcem czwórki dzieci, z czego troje pochodzi z poprzedniego związku. Miliarder nie zaprzecza, że budowa firmy odbyła się kosztem czasu spędzonego z pociechami.
Chyba nie dało się tego inaczej zrobić. Praca była dla mnie zawsze bardzo ważna. To było dla mnie trochę jak misja (...) Dlatego bardzo doceniam to, że mogę z nimi spędzać dużo więcej czasu (...) Rodzina jest bardzo ważna, ale cały czas mam ambicje zawodowe. Ciągle mam marzenie, żeby stworzyć masową supergrę, która przynosi miliardy dolarów rocznie - powiedział.
Aleksandra Marchewka opowiedziała z kolei o wyzwaniach, z jakimi mierzą się jako rodzice. Podkreśla, że wychowywanie dzieci w dynamicznie zmieniającym się świecie, zwłaszcza gdy dorastają one w zamożnej rodzinie, niesie ze sobą wiele trudności. Dbają także o to, by ich dzieci nie były "bananowe".
Pewnie jak każdy rodzic nastolatków, mamy duże wyzwania związane z wchodzeniem kolejnych naszych dzieci w okres dojrzewania i buntu. Ale też z konfrontacją tych młodszych dzieci z systemem edukacji. Wszyscy wiemy, że system edukacyjny potrafi demotywować do zdobywania wiedzy (...) Cały czas o tym rozmawiamy ze sobą i z nimi. Wałkujemy z nimi, żeby pomimo że teoretycznie mają dostęp do wszystkiego, pamiętały, że to nie jest takie proste. Ciągle podkreślam, ile Paweł musiał na dzisiejsze życie pracować, jak to było trudne i jakie związane były z tym koszty. Trzymamy je krótko finansowo i chyba się nam udaje, bo nawet znajomi nam mówią: "Jakie te wasze dzieci są skromne!". Czasem mam wręcz wrażenie, że się wstydzą naszej sytuacji - przyznała Aleksandra.
Dopytywani, czy w związku z tym ich dzieci kupują ubrania na popularnej platformie oferującej odzież z drugiej ręki, Paweł Marchewka uśmiechnął się i odparł:
Często w ogóle nie można ich się doprosić, żeby kupiły sobie nowe rzeczy (...) Chyba dla zasady - bo wiadomo, że rodzice nic nie wiedzą i nie mają racji. Jest taki mem, gdzie w zależności od wieku dziecka jest tekst: tata jest najlepszy, tata jest głupi, może jednak nie jest taki głupi, wreszcie - ten ojciec to nawet jest mądry. Przez te wszystkie etapy dzieci muszą przejść. I to bywa dla nas trudne - dodał.
Miliarder chciałby, aby jego dzieci poszły w jego ślady, jednak zdaje sobie sprawę, że może to być trudne. Sam zaczął zarabiać pierwsze pieniądze już w szkole podstawowej, co dziś jest znacznie rzadsze.
Ja to oceniam jako najlepszą drogę i chciałbym, żeby ją powtórzyli. Ale to się chyba nie wydarzy… Ja pierwsze już niezłe pieniądze zarabiałem w podstawówce, pracując u rodziców w szklarni, jeździłem traktorem, sprzedawałem kwiaty. A w technikum zająłem się sprzedażą gier i wtedy już zatrudniałem kilku kolegów z klasy do obsługi kilkudziesięciu sklepów, do których dostarczaliśmy gry - wyznał.
Spodziewaliście się po nich takiej wylewności?