Deynn PŁACZE i rozprawia o Didi: "Nawet rybki z akwarium, jak wyskakiwały, to ONA JE JADŁA"
Deynn i Majewski podjęli decyzję, że ich suczka Didi nie wróci do domu z uwagi na obawy o bezpieczeństwo ich synka. Celebrytka zabrała głos w sprawie, nie kryjąc ogromnych emocji. "Kocham tego psa nad życie, ale moje dziecko jest ważniejsze".
W kwietniu Deynn i Majewski po raz pierwszy zostali rodzicami. Niestety, po powrocie do domu okazało się, że jeden z ich piesków, suczka Didi, bardzo źle reaguje na małego Romeo. Influencerzy postanowili zwrócić się po pomoc do behawiorysty. I choć w pewnym momencie pojawiła się nadzieja, że z Didi będzie lepiej, pies ponownie zaczął rzucać się i atakować ich synka.
W czwartek Majewski poinformował, że razem z Maritą podjęli decyzję, że Didi nie wróci do domu. Opowiedział historię, jaka przytrafiła się jego babci, która ostatnio zajmowała się psem.
W sobotę babcia zadzwoniła roztrzęsiona, zapłakana, była przerażona. Kilka minut wcześniej Didi wąchała się z jakimś pieskiem, takim malutkim, może trochę mniejszy od niej. Po chwili złapała tego psa i nie chciała go puścić. Podobno były to dantejskie sceny - pełno krzyku. Właścicielka tego drugiego psa krzyczała na kolanach, próbowała rozdzielić - relacjonował.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Martirenti o porównaniach do Deynn: "Jestem większym klownem"
Deynn zabrała głos w sprawie psa. Zalała się łzami
Deynn i Majewski zapewnili, że Didi pozostanie w rodzinie: u babci Daniela oraz jego taty. W czwartek wieczorem głos w tej sprawie zabrała też Marita. Celebrytka przyznała, że suczka od początku "była trudnym psem". Oni natomiast to zlekceważyli.
Bijemy się w pierś. To jest przestroga dla Was. Jak jest pies problematyczny, to się tego nie odkłada, nie chowa pod dywan, tylko idzie do behawiorysty. Nasza wina, nie mogę sobie tego wybaczyć, jest mi z tym bardzo źle - mówi Deynn.
Marita opowiedziała też o szkodach w domu, jakie były spowodowane przez psa.
Nawet rybki z akwarium, jak wyskakiwały, ona je jadła - słyszymy.
Deynn twierdzi jednak, że razem z Danielem próbowali przygotować Didi na pojawienie się na świecie ich synka. Nic to jednak nie dało... Ponownie przypomniała, co działo się, gdy przyjechali z Romeo do domu. Pies miał wyć i wyrywać się. Jak określiła, były to "dantejskie sceny".
Influencerka nie kryła emocji. Rozpłakała się, mówiąc o komentarzach, jakie teraz czyta w sieci.
Piszecie, że pozbyli się psa, mają w d*pie psa, lepiej niech dziecko wywalą... Co wy piszcie w ogóle? - opowiadała dalej.
Mimo ogromnej pracy behawiorystów, Didi wciąż atakowała ich synka. W pewnym momencie - jak mówi Marita - "cała nadzieja zgasła".
Wiele osób w takiej sytuacji się poddaje i oddaje psa do obcych. My walczymy nadal mimo sytuacji, która się wydarzyła. To jest bardzo ciężkie. Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo cierpimy. Didi zostaje w rodzinie, nadal wierzę, że do nas wróci i będzie najlepszą przyjaciółką mojego syna. Nie możemy ryzykować, bo przykładów zagryzienia dzieci przez psy jest mnóstwo. Bądźcie z nami proszę, wspierajcie nas i starajcie się rozumieć sytuację bez wyjścia - zaapelowała Marita.
Kocham tego psa nad życie, ale moje dziecko jest ważniejsze - słyszymy.