Nie tylko "Ev'ry Night" Mandaryny czy zziębnięta Whitney Houston. O tych wpadkach w Sopocie mówiła cała Polska
Świat muzyki i Sopot są nierozerwalnie połączone już od wielu lat. Dziś internauci żalą się głównie na słabe nagłośnienie czy nieudane występy, ale ta scena wielokrotnie widywała już skandale o wiele większego kalibru. Pamiętacie?
Sopot co roku staje się na kilka dni muzyczną stolicą Polski. Przez lata na scenie w Operze Leśnej zaprezentowały się setki artystów, a wiele występów na zawsze zapisało się w pamięci widzów. Nie zawsze są to jednak momenty pozytywne, bo sopocka publika widziała już zarówno narodziny spektakularnych karier, jak i równie popisowe ich zakończenie.
Jako pierwsza na myśl z pewnością przychodzi Mandaryna, bo to o jej występie z 2005 roku powiedziano w mediach najwięcej. Sama wielokrotnie opowiadała o tym, co działo się za kulisami wydarzenia i jak mocno odbiło się to na jej karierze. Kontrowersyjnych momentów było jednak dużo więcej - wystarczy wspomnieć chociażby o pamiętnym "happeningu" Liroya czy ostrych słowach Roberta Kozyry pod adresem Natalii Lesz.
Przez lata wpadek na sopockiej scenie nie brakowało i te nie zawsze dotyczyły wyłącznie występów. Czasem gafy popełniali sami artyści, innym razem prowadzący, ale zdarzało się to i produkcji - i nie mówimy tu teraz o nagłośnieniu, na które internauci skarżą się już kolejny rok z rzędu.
Zobaczcie, jakie wtopy na zawsze zapisały się w historii festiwalu w Sopocie.
Zacznijmy od klasyka, czyli pamiętnego występu Mandaryny w Sopocie z września 2005 roku. To wtedy ze sceny wybrzmiało pamiętne "Znacie "Ev'ry Night"? Znacie? To do góry!", a reszta jest już historią.
Tam było wiele zadziwiających mnie sytuacji. Miałam śpiewać jako druga czy trzecia, a potem okazało się jednak, że będę śpiewać jako ostatnia. Powiedziano mi, że mam takie fajnie przygotowane show, że to będzie fajnie na koniec. Czemu miałabym podejrzewać, że to jest nieprawda, skoro wiem, ile pracy w to włożyłam? - wspominała niedawno u Żurnalisty. No nikt nic nie słyszał, muzycy nie wiedzieli, co się dzieje. Chórki były wyłączone, ja nie słyszałam nic.
Choć wtedy kariera Marty rozsypała się niczym domek z kart, to dziś piosenka przeżywa renesans popularności, a wielu patrzy na ten występ zupełnie inaczej niż 20 lat temu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w obecnych realiach to wykonanie nie wzbudziłoby tak wielkich emocji, ale możemy jedynie gdybać.
Whitney Houston wielokrotnie była nazywana diwą i to nie bez powodu. Przekonali się o tym ludzie, którzy pracowali przy jej występie na sopockiej scenie pod koniec lat 90. Nie dość, że zaliczyła ponad godzinne spóźnienie, to pogoda nie dopisała i zażyczyła sobie specjalnych dmuchaw, które ociepliłyby powietrze o co najmniej 6 stopni.
Na scenę wyszła ostatecznie w jeansach, szaliku i rękawiczkach, a podczas występu ostentacyjnie pokazywała, że wciąż jej zimno. Obok niej pojawiła się też córka - wystrojona w zimową kurtkę i wełnianą czapkę - a i tak wszystko na nic, bo Polacy nawet nie usłyszeli największych przebojów jej mamy. Powód? Whitney ponoć obawiała się o głos, więc go nie nadwyrężała.
Po fakcie miała się też zjawić na konferencji prasowej, ale i to sobie darowała, bo spieszyła się na samolot. Rodacy byli oczywiście oburzeni jej zachowaniem, ale trudno przecież oczekiwać, żeby tak ważna osobistość liczyła się ze zdaniem "zwykłych śmiertelników".
Wydaje się, że rok 2005 był dla historii sopockich festiwali dość wyjątkowy. Mowa nie tylko o show Mandaryny, ale także o zaskakującym "wybryku" Liroya. Na scenie towarzyszyła mu tancerka i w pewnym momencie raper zerwał z niej bluzkę, obnażając jej nagi biust. Widzowie przed telewizorami tego nie zobaczyli, ale zgromadzona publika już tak.
Na tym jednak nie koniec niespodzianek, bo wkrótce "polską Janet Jackson" zgarnęła... policja. Na widowni był bowiem sędzia, który wcześniej wydał za nią nakaz aresztowania, bo ta migała się od zapłacenia grzywny. Mówiło się, że po tym incydencie TVP nie zamierza go więcej wpuścić na antenę, na co ten zareagował dość nerwowo.
Telewizja Polska, zapraszając mnie do udziału w koncercie, miała pełną świadomość mojego artystycznego image'u, więc zapowiedź zamknięcia przede mną anteny świadczy o skrajnej hipokryzji tych, którzy to mówią - wspominał Liroy w opublikowanym po fakcie oświadczeniu.
Ciekawie działo się także w 2008 roku. Na festiwalu w Sopocie wystąpiła wówczas Natalia Lesz, która wykonała przed zgromadzonymi utwór "Power of Attraction". Pozytywnej energii najwyraźniej nie poczuł Robert Kozyra, który postanowił zganić ją publicznie na oczach całej Polski.
Mam coś do powiedzenia Natalii Lesz. Nigdy nie zrobisz kariery na Zachodzie, nie potrafisz śpiewać, nie masz głosu - grzmiał. Nie wiem, co tu w ogóle robisz.
Słowa Kozyry wywołały wiele emocji, ale sama zainteresowana nie posłuchała jego "złotej rady", bo dalej działała w mediach. Wystąpiła nawet w "Tańcu z Gwiazdami", gdzie dotarła aż do finału. Wycofała się dopiero wiele lat później i skupiła na życiu rodzinnym, w którym jakiś czas temu zaszły spore zmiany.
Teraz cofnijmy się w czasie do roku 1979. Na sopockim festiwalu wystąpił wtedy Demis Roussos, który - mimo widniejącego w regulaminie zakazu - "zaśpiewał" dla publiczności z playbacku. Został za to potem ukarany finansowo, ale przynajmniej na scenie porwał do tańca Irenę Dziedzic, co było zresztą szeroko komentowane. Po paru minutach było już po wszystkim, a na koniec zadowolony z siebie Demis podzielił się z widzami wyznaniem, że "chciałby już wrócić do hotelu i napić się wódki".
Również w roku 1979 na scenie pojawił się zespół Boney M., a ich występ wielu wspomina do dziś. Był to czas, gdy w codzienność obywateli wciąż ingerowała cenzura, a formacja wykonała na scenie piosenkę "Rasputin", która - według ówczesnych władz - miała być atakiem wymierzonym w ZSRR. O tym, jak to wyglądało, wspominał Wojciech Fułek w książce "Od huzarów śmierci do Eltona Johna - 100 lat Opery Leśnej w Sopocie".
Na szczęście dla organizatorów na żywo transmitowano tylko część konkursową, a występy gwiazd festiwalu były nagrywane na taśmach i emitowane z jednodniowym opóźnieniem. Czujne cenzorskie nożyce znów się wtedy odezwały, wycinając piosenkę "zagrażającą naszym sojuszom" - czytamy.
Jak to zwykle bywa, gest zespołu potraktowano jako realne zagrożenie, dlatego po fakcie TVP na jakiś czas zrezygnowała z festiwalu w Sopocie, aby nie kusić losu.
Wpadkę na sopockiej scenie zdołała zaliczyć nawet Kasia Wilk - i na dodatek w jej przypadku wystarczyło tylko jedno słowo. Gdy w 2022 roku witała się z publicznością, z rozpędu pozdrowiła Opole, a nie Sopot.
Dobry wieczór Opole! - krzyknęła, po czym szybko dokonała autokorekty.
Widownia zareagowała śmiechem i zapewne nikt do niej urazy nie żywił, ale i tak potem dyskretnie się "wytłumaczyła" w facebookowym poście.
Szanowni! Całym sercem z Sopotem i "ważne, że potrafisz widzieć dobro" przede wszystkim - napisała.
Czasem w Sopocie wpadki zaliczają nie same gwiazdy, lecz produkcja. W 2021 roku podczas drugiego dnia Top of the Top Sopot Festival przekonały się o tym Roksana Węgiel i Viki Gabor. To wtedy podczas prezentacji pierwszej z nich widzowie mogli się nagle dowiedzieć, jakoby była drugą zwyciężczynią Eurowizji Junior z ramienia Polski. Nie była.
Roksana zdobyła historyczne, drugie z rzędu zwycięstwo na Eurowizji Junior - dokonał (błędnego) odkrycia lektor.
W 2019 roku dość osobliwą wpadkę w Sopocie zaliczyła Agnieszka Woźniak-Starak. To wtedy miała okazję współprowadzić Top of the Top Sopot Festival w duecie z Filipem Chajzerem. Problem pojawił się w momencie, gdy trzeba było zapowiedzieć szwajcarskiego piosenkarza Lucę Hänniego, bo Agnieszka pomyliła nazwę jego ojczystego kraju i ten na chwilę został Szwedem.
Podkreślamy, że wykonawca wróci samolotem do Zurychu, nie do Sztokholmu - dogryzł jej wtedy Filip.
Nie musisz mi tego wytykać - próbowała żartować nieco zażenowana Agnieszka.
Był w historii świata taki moment, gdy karierę w show-biznesie usiłowała zrobić Alicja Ruchała. W 2017 roku przyleciała niczym na skrzydłach - i to dosłownie - na scenę festiwalu w Sopocie, gdzie wykonała piosenkę "Summer Love". Filip Chajzer, siląc się na dowcip, zapowiedział ją wtedy:
Alicja Ruchała w Operze Leśnej.
Sam występ ciężko określić jako katastrofę, ale trudno go też uznać za porywający. Uwagę zwracały natomiast wspomniane już skrzydła anioła, dzięki którym na zawsze zapisała się w naszej pamięci, podobnie jak Ola "Syrena" Gintrowska. Złośliwi twierdzili, że te miały odciągnąć uwagę od wokalnych niedociągnięć i być może cel faktycznie został osiągnięty.
Robert Kozyra i jego niekiedy bolesna szczerość zasługują na jeszcze jedną wzmiankę. Małgorzata Rozenek co prawda na sopockiej scenie nie śpiewała, ale w 2023 roku pojawiła się w roli prowadzącej podczas Top of the Top Sopot Festival. Robert, mówiąc delikatnie, raczej nie był wtedy #TeamGonia.
Ma źle ustawiony głos i mówi z błędami, których nie popełniają ludzie z maturą - oceniał kąśliwie na łamach Plejady. Miałem nadzieję, że po zwolnieniu jej ze śniadaniówki TVN zdała sobie sprawę, że nie da się wciskać ludziom kitu, ale kiedy zobaczyłem, że prowadzi Sopot, gdzie drętwa i sztywna udawała Grażynę Torbicką, to teraz rozumiem, dlaczego Agnieszka Chylińska i Marcin Prokop będą się męczyć z Julią Wieniawą [w "Mam Talent!" - przyp.red.]. Szkoda, że TVN rezygnuje z takich osobowości jak Kinga Rusin i wymienia je na influencerki z internetu.
Co na to Rozenek? W rozmowie z tym samym medium studziła emocje:
Już bardzo dawno nauczyłam się nie przejmować i nie słuchać opinii osób, które na mój temat się wypowiadają - twierdziła wymijająco. Taka jest cena popularności. W ogóle nigdy się nie skupiałam i nie skupiam się na negatywnym feedbacku, ale nie obrażam się na niego. Uważam, że jak jesteś osobą rozpoznawalną i robisz dużo, a ja niewątpliwie taką jestem i robię bardzo dużo, normalne jest, że to generuje pozytywne i negatywne emocje. Ja po prostu traktuję to jako element swojej pracy. Nie obrażam się na to i nie mam zamiaru tego jakoś dogłębnie analizować.
Wiecie, jak to jest z artystami - trzeba się godnie prezentować, ładnie śpiewać, a i tekstu najlepiej nie zapomnieć. Wypadki jednak chodzą po ludziach i na scenie w Sopocie również miewało to miejsce. W 2022 roku wpadkę zaliczyła Katarzyna Nosowska, która nagle przycięła się podczas występu i zapadła kłopotliwa cisza.
Trochę się tam przycięłam. No wiecie, to jest jednak na żywo. Przepraszam - przemówiła między utworami.
Rok wcześniej epidemia lirycznego zapominalstwa dopadła także Edytę Górniak. Gdy nadszedł czas na piosenkę "Too Late", ta nagle zaniemówiła.
No i świetnie, zapomniałam tekst, tradycyjnie... - wytłumaczyła się prędko.
W sierpniu 2022 roku na widzów czekała kolejna niespodzianka. Mowa o Agnieszce Chylińskiej, która na scenie zaprezentowała dwa nowe tatuaże. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jeden z nich - na dodatek wykonany na twarzy - był z błędem. W "Never Ending Sorry" zabrakło "n" w drugim z wyrazów.
Medialne doniesienia wkrótce dotarły i do Agi, która szybko poprawiła to rażące niedopatrzenie. Potem nawet zakryła "n" w wyrazie "never", żeby trochę sobie pośmieszkować.
Zaśpiewam utwór "Jest nas więcej" z nowej płyty "Never Ending Sorry", chociaż dzisiaj mi zniknęło kolejne "n", więc nie wiem, o co chodzi... - wspominała kolejnego dnia przed występem w rozmowie z dziennikarzami.