Burza po słowach o biedzie: "Wojewódzki wmanewrował Wieniawę w viralowy moment dla ratowania swojego ledwo zipiącego programu" (OKIEM PUDELKA)
Mijający tydzień to show-biznesowe klasyki: ktoś palnął głupotę, ktoś inny zagotował się w trakcie wywiadu, a gdzieś daleko w Ameryce celebryci studiują swoją intercyzę, bo małżeństwo legło nagle w gruzach. A ja w "Okiem Pudelka" przyglądam się tym najgłośniejszym wydarzeniom ze świata rozrywki i próbuję wskazać winowajców. Domyślacie się już, o kim przeczytacie tym razem?
Jeśli mielibyśmy wskazać najsłynniejsze zdanie w Polsce ostatnich dni, to z pewnością byłoby to "bieda to stan umysłu", które padło z ust Kuby Wojewódzkiego podczas wywiadu z Julią Wieniawą. 62-letni influencer rodzimej telewizji, który już nie raz udowodnił, że największą, a być może jedyną, wartością w jego życiu są pieniądze, desperacko poszukuje ludzi, którzy podzielaliby jego wizję świata. Na cel wybrał sobie młodą i bogatą celebrytkę, bo to łatwa i prosta gwarancja wykręcenia viralowego tiktoka, który zanotuje wyższą oglądalność niż ledwo zipiący program firmowany jego nazwiskiem. Wojewódzki sprytnie wmanewrował Wieniawę w przytaknięcie, choć nie zabierajmy jej sprawczości - nie jest przecież naturszczykiem. To obyta z telewizją wyjadaczka, która doskonale wie, jak działają media i niejednokrotnie już przekonała się na własnej skórze, że o burzę z powodu jednej nieprzemyślanej wypowiedzi jest szalenie łatwo. Wojewódzki chciał głośny moment kosztem młodszej koleżanki, Wieniawa chciała odpowiedzieć w zgodzie ze swoim życiowym doświadczeniem i proszę, kraksa gotowa. Mała rada dla Julii - jeśli czujesz, co zresztą wyartykułowałaś na wizji, że "nie powinnaś czegoś mówić", to warto słuchać swojego instynktu. Do tej pory przecież rzadko cię zawodził. A Wojewódzki potrzebuję cię bardziej w swoim programie niż ty jego do promocji płyty.
Sam Wojewódzki zaś i jego obsesja na punkcie pieniędzy, to kolejny pokaz biedy, ale intelektualnej. Aż ciężko uwierzyć, że człowiek ten przez lata kreował się na wielkiego myśliciela i krytyczne oko polskiego show-biznesu, by z czasem ta maska coraz bardziej odsłaniała zakompleksionego celebrytę, który ma potrzebę imponowania innymi drogimi autami i młodymi kobietami. Taki męski odpowiednik obwieszonej metkami celebrytki, którymi tak przecież gardzi. Tymczasem największe zawodowe osiągnięcie Kuby to bycie pionierem telewizji, w której sprzedaje się wulgarność, obcesowość i tania kontrowersja. Jego spuścizną zatem i to po linii prostej jest bardziej "Warsaw Shore" niż late night show na wysokim poziomie. I siedzi taki inteligent przed kamerą w koszuli w panterkę i nie może się doczekać, żeby o biedzie podyskutować, z domyślną już puentą tej całej dyskusji: wszyscy zazdrościmy Kubie pieniędzy. A tam, pieniędzy. Wszystkiego!
Ta cała narracja o tym, że Polska jest narodem zakompleksionym i tak zazdrosnym, że splunie na sąsiada, który ma lepsze auto, jest nie dość, że mało oryginalna, to zwyczajnie męcząca. Rzucanie kretyńskich hasełek pokroju "bieda to stan umysłu" to zwykła ignorancja i, jak na kogoś, kto lubi epatować bogactwem, niezwykle tania sztuczka.
Rozmowa z Wieniawą to zresztą nie jedyny ani nawet nie najświeższy przykład podobnych popisów w jego wykonaniu. Szerokim echem odbił się również wywiad Wojewódzkiego z Agnieszką Kaczorowską i Marcinem Rogacewiczem, gdzie wszedł w swoją ulubioną rolę sumienia polskiego show-biznesu. Kuba, z pełną powagą i manierą godną studenta fizyki kwantowej, strzelał "trudnymi pytaniami" w swoich gości - czy Agnieszka nie czekała za długo, żeby rozstać się z mężem? Czy to prawda, że żona Marcina odeszła pierwsza do innego mężczyzny? Kuba, marnujesz się - z takim talentem robiłbyś furorę na salonach z mikrofonem jednego z portali plotkarskich! Wtedy przynajmniej byłaby to szczera reprezentacja twoich umiejętności i zainteresowań, bo to chowanie się za maską poważnego dziennikarza musi być niezwykle męczące. A dla Kaczorowskiej i Rogacewicza niech to będzie nauczka za ślepą wiarę w to, że nazwisko Wojewódzkiego gwarantuje rozmowę "na poziomie". Gwarancja na to wygasła już jakieś 20 lat temu, jeśli w ogóle kiedykolwiek obowiązywała.
Zostawiając rodzime podwórko, na koniec przenosimy się za Ocean i już zazdrościmy Nicole Kidman, że jej akurat Wojewódzki nigdy nie przepyta. Australijska gwiazda rozwodzi się z mężem po 19 latach małżeństwa, które dotąd uchodziło za zgodne i szczęśliwe. Dla zagranicznej prasy to oczywiście nie lada gratka - wszak wielkie rozstania w Hollywood to kopalnia tematów.
Na coś jednak zdała się trwająca blisko dwie dekady powściągliwość aktorki na temat jej małżeństwa z Keithem Urbanem, bo jedyna teoria, na którą zdołali wpaść pismaki, to żenująca i seksistowska klisza pt. "Nicole dużo pracowała i grała odważne sceny łóżkowe w filmach". Smutne i przewidywalne, tym bardziej, że mąż gwiazdy to przecież wzięty muzyk country, grający po kilkadziesiąt koncertów rocznie. Jego grafik i bycie w rozjazdach najwyraźniej tylko przysłużyło się małżeństwu, nie to co ten skupiony na karierze babsztyl. A propos smutnych klisz - w życiu Urbana pojawiła się ponoć nowa kobieta i to, niespodzianka, 25-letnia. Może to jednak on zasiądzie na kanapie u Kuby, bo wygląda na to, że wspólnych tematów by im nie brakowało…