Miszczak, Gilon i "płakanie w porsche". "Powiedział to, czego stacji w formalnej komunikacji nie wypada". Zabrakło empatii?
Pożegnanie Karoliny Gilon z Polsatem wywołało ogromną burzę medialną, a sposób, w jaki obie strony komunikują całe wydarzenie, tylko podsyca emocje. Smutna celebrytka wracająca z urlopu macierzyńskiego całująca klamkę kontra dyrektor stacji, który zasłania się wygasającym kontraktem i złośliwie komentuje, że "fajnie się płacze w porsche" - to jedynie wizerunkowa wpadka Polsatu czy jednak bolesne przypomnienie o trudnej sytuacji kobiet na rynku pracy? O komentarz poprosiliśmy ekspertki.
Współpraca Karoliny Gilon z Polsatem trwała blisko sześć lat. W tym czasie stacja powierzyła prezenterce prowadzenie hitowego reality-show "Love Island. Wyspa Miłości" i reporterską fuchę w programie "Ninja Warrior Polska". W międzyczasie celebrytka pojawiała się też na organizowanych przez Polsat wydarzeniach oraz gościła w nowo powstałej śniadaniówce, gdzie w sierpniu zeszłego roku ogłosiła swoją pierwszą ciążę, zapewniając przy tym, że jej urlop macierzyński nie potrwa długo. W styczniu na świat przyszło dziecko Karoliny, a w lipcu celebrytka zgłosiła chęć powrotu do pracy. Poinformowano ją jednak, że stacja na ten moment nie może jej zaoferować nowego projektu wskutek decyzji o przerwie w emisji "Love Island" i zmianach w formacie "Ninja Warrior", które nie przewidują już obecności reporterki. Na stole pojawiła się oferta występu w "Tańcu z gwiazdami", ale miała zostać odrzucona.
Zbiegło się to z wygaśnięciem kontraktu Gilon wiążącego ją z Polsatem jedynie do końca sierpnia tego roku. Zapłakana prezenterka opublikowała w sieci wideo, w którym poinformowała fanów, że po urlopie macierzyńskim została na lodzie. Publikacja wywołała burzę i podzieliła opinię publiczną. Część internautów stanęła w obronie Gilon i pomstowała na traktowanie na rynku pracy matek wracających po urlopie macierzyńskim, inni zaś ją upominali, że znając zapisy swojego kontraktu i czas jego obowiązywania, nie powinna być zdziwiona takim obrotem spraw. Polsat z kolei w oficjalnym komunikacie podkreślał, że Karolina nie była etatową pracownicą stacji i zwracał uwagę na realia pracy w telewizji - "nic w mediach nie trwa wiecznie".
Kiedy już wydawało się, że stacja zdołała ugasić medialny pożar i ma po swojej stronie internautów, wizerunkową bombę postanowił zrzucić Edward Miszczak.
Ja ją bardzo lubię, tylko myśmy wytrzymali rok nie korzystając z jej usług, bo była w trudnej sytuacji prywatnej, ale miała z nami kontrakt. Kontrakt się skończył po roku, nie było szans na dalszą pracę, więc się rozstaliśmy. To zawsze jest przykre, ale jeden z internautów to bardzo dobrze podsumował: "fajnie się płacze, jak się prowadzi porsche" - powiedział w rozmowie z Plejadą podczas prezentacji jesiennej ramówki dyrektor programowy Polsatu.
Jego słowa wywołały prawdziwą burzę, która może kosztować stację ogromną plamę na wizerunku. Powrót kobiet do pracy po urlopie macierzyńskim jest przecież sprawą niezwykle delikatną, która wymaga nieco wrażliwszego języka, a już na pewno w tej dyskusji nie powinno być miejsca na personalne złośliwości i argumentum ad porschem. Wypowiedź Miszczaka, przez niektórych uważana za bombę, w dłuższej perspektywie może się okazać jedynie kapiszonem.
Edward Miszczak mógł sobie pozwolić na bardziej swobodny styl wypowiedzi, ponieważ jego komentarz nie stanowił formalnego oświadczenia stacji, raczej był jej dookreśleniem. Sam styl przekazu, bardziej swobodny, też z pewnością miał służyć dopowiedzeniu tego, czego stacji w formalnej komunikacji po prostu nie wypada robić. Edward Miszczak jest zwierzęciem medialnym i bardzo sprytnie użył tej frazy o płakaniu w porsche, bo pomimo tego, że dobrze wiemy, co chciał przekazać, to Miszczak mówi "to nie ja, to jakiś internauta powiedział". Stacji zależy na tym, żeby wokół tematu było cicho i na pewno nie chce takiego rozgłosu, tłumaczenia się i objaśniania. Dla nich sprawa jest zamknięta, kontrakt jest zakończony i na gruncie prawa wszystko się zgadza. Karolinie zależy na czymś zupełnie odwrotnym - na rozgłosie. Moim zdaniem już nie chodzi nawet o to, żeby pokazać, jak to stacja źle ją potraktowała, tylko ewentualnie poinformować rynek: "Jestem wolna, jestem do wzięcia" - ocenia w rozmowie z Pudelkiem dr hab. Monika Kaczmarek-Śliwińska z UW.
Według ekspertki, Polsat nie powinien ponieść pokaźnych strat wizerunkowych, o ile sytuacja mocno nie eskaluje, a Gilon nie będzie w stanie namówić kobiet do bojkotu stacji. Kluczowa jest tutaj sprawa jej kontraktu i tego, jak jego zapisy są przedstawiane i interpretowane przez opinię publiczną. A tych informacji jest niewiele i raczej niewiele się zmieni, bo celebrytka przyznała, że przed ujawnieniem szczegółów "blokuje" ją podpisana klauzula poufności.
Jeśli sytuacja zacznie być kryzysowa i będzie duże zaangażowanie negatywne, i przybierze np. formę kobiecego protestu konsumenckiego, to wtedy Polsat na pewno zareaguje i postanowi wytłumaczyć zapisy kontraktów opinii publicznej. Jak wyglądał kontrakt Karoliny i Polsatu, wie tylko Karolina i Polsat. Nie znamy jego szczegółów, natomiast nie wierzę w to, że Polsat zdecydowałby się na rozwiązanie kontraktu, który byłby z naruszeniem prawa. Dla przeciętnego odbiorcy ta sytuacja jest jasna: był kontrakt, który się skończył i nie zdecydowano się na jego przedłużenie. Takie są zasady rynku i trudno określić je tutaj niesprawiedliwymi - tłumaczy nam dr hab. Monika Kaczmarek-Śliwińska.
Sam Miszczak ma dość pokaźną historię bezkompromisowych decyzji, które często dotyczyły właśnie kobiet. Gdy po przyjściu do Polsatu żegnał się z uwielbianymi przez widzów Katarzyną Dowbor czy Katarzyną Skrzynecką, komentował szorstko, że "przejadły się widzom" i "czas na nowe twarze". Nowe, czyli młodsze - dopowiadali internauci. Ktoś może powiedzieć, że przecież płeć nie ma tu znaczenia, ale czy możemy sobie wyobrazić Miszczaka mówiącego "przejadł się" o np. Krzysztofie Ibiszu? Nie da się nie zauważyć, że dyrektorowi programowemu w wypowiedziach medialnych czasami brakuje empatii.
Kolejnym aspektem jest to, że - choć może brzmieć to śmiesznie w kontekście matki tracącej pracę - Polsat również znalazł się w trudnej sytuacji. Na papierze nieprzedłużenie kontraktu młodej matce po prostu nie wygląda dobrze, a komentarze PR-u i dyrektora stacji podkreślające długość urlopu i datę końcową kontraktu trudno interpretować inaczej niż sugestię, że gdyby rzeczona przerwa po porodzie trwała krócej, to być może sytuacja Karoliny byłaby inna. To z kolei wpisuje się w dobrze nam znany trend karania kobiet za korzystanie z urlopu macierzyńskiego, który im się najzwyczajniej należy oraz brutalne realia pracy w telewizji. Od lat bowiem obserwujemy trend matek-celebrytek wracających do pracy przed kamerą w ekspresowym wręcz tempie. Jak choćby Ida Nowakowska, która zameldowała się w "Pytaniu na śniadanie" już 20 dni po urodzeniu dziecka czy Sonia Bohosiewicz wracająca do "Bitwy na głosy" w zaledwie tydzień (!) po cesarskim cięciu. Im szybciej, tym lepiej, bo kolejka chętnych na zastąpienie takiej urlopowiczki jest długa.
Brakuje standardów, które ułatwiałyby powrót kobiet na rynek pracy – np. prostych działań jak profesjonalna rozmowa menedżera z pracownicą informującą o ciąży czy kontakt z mamą na miesiąc przed zakończeniem urlopu macierzyńskiego, by wspólnie omówić dalszą współpracę. Takie proste działania wdrażane przez świadomych pracodawców budują poczucie stabilności i przewidywalności obu stron - tłumaczy w rozmowie z Pudelkiem Sylwia Ziemacka z Fundacji Share The Care działającej na rzecz równości rodzicielskiej.
Z drugiej strony, ktoś może zapytać: czy Polsat ma obowiązek kontynuowania tracącego oglądalność formatu jak "Love Island" lub stworzenia zupełnie nowej produkcji, byle przedłużyć kontrakt pracownicy wracającej po macierzyńskim? Tak "po ludzku" byłoby to pewnie oczekiwane, natomiast w przypadku czystego biznesu odpowiedź zawsze będzie brzmieć "nie" i być może tu tkwi całe sedno konfliktu na linii Gilon - Polsat. Celebryci i telewizje, które ich zatrudniają, lubią karmić widzów tanimi frazesami o "byciu rodziną", ale łączą ich przecież nie więzy krwi, a słupki oglądalności i wpływy z reklam. W tych tabelkach nie ma miejsca na sentymenty, o czym niemal codziennie przekonuje się nie tylko Karolina Gilon, ale i tysiące kobiet na rynku pracy.
Sytuacja mam na rynku pracy w Polsce wciąż pozostawia wiele do życzenia. Choć coraz więcej mówi się o konieczności wspierania dzietności, to wciąż zbyt rzadko dostrzega się związek między karą za macierzyństwo a decyzjami kobiet o posiadaniu dzieci. Kobiety, które zostają matkami, bardzo często mierzą się z negatywnymi konsekwencjami zawodowymi: trudnościami z powrotem na rynek pracy, niższymi zarobkami czy mniejszymi szansami na awans. Wyniki międzynarodowego badania State of Motherhood in Europe 2024, przeprowadzonego m.in. w Polsce, pokazują, że aż 55 proc. matek zmienia swój status zawodowy po urodzeniu dziecka, a 23 proc. redukuje liczbę przepracowywanych godzin. Prawie 27 proc. badanych kobiet deklaruje, że macierzyństwo negatywnie wpłynęło na ich karierę. Te dane to sygnał, że nadal nie stworzyliśmy systemu, który realnie wspierałby kobiety w łączeniu życia zawodowego i rodzinnego - podkreśla Sylwia Ziemacka z Fundacji Share The Care.
Jedno jest pewne - Karolina Gilon, celowo bądź nie, wywołała dyskusję o sytuacji kobiet wracających do pracy po urlopie macierzyńskim. Bogata celebrytka "w porsche" (a tak naprawdę w mercedesie) nie jest wprawdzie w oczach wielu osób idealną ambasadorką sprawy, ale to tylko kolejny niesprawiedliwy standard, któremu poddawane są kobiety i echo zjawiska "perfekcyjnej ofiary". Wypada mieć jedynie nadzieję, że rozmowa wywołana przez ten telewizyjny rozwód czemuś się przysłuży, bo ciężko w nim wskazać medialnego zwycięzcę. Polsat wpadł w niepotrzebne wizerunkowe tarapaty i sprawił zapewne, że niejedna jego pracownica "na gwiazdorskim kontrakcie" przemyśli dwa razy pomysł zakładania rodziny. Gilon z kolei chętnie przylepia się już łatkę feministki-aferzystki, której "nikt nie będzie chciał zatrudnić". A to pewnie jeszcze nie koniec, bo jak to często przy rozwodach z orzeczeniem o winie bywa, o spokoju na sali można tylko pomarzyć…